Plus size czy nie plus size? Czy powinno się dzielić modelki zależnie od rozmiaru?

„Rewolucja w Chanel? Na wybiegu pojawiła się modelka plus size!” – to właśnie takie nagłówki pojawiły się w większości mainstreamowych mediów po tym, jak w pokazie francuskiego domu mody na jesień-zimę 2020/21 pojawiła się Jill Kortleve. Nasz serwis nie był tu wyjątkiem, ale szybko dało nam to do myślenia. I chyba nie tylko nam, bo w internecie rozgorzała dyskusja – czy można nazywać modelką plus size dziewczynę, która nosi rozmiar 40? I czy podział na modelki „zwykłe” i plus size jest w ogóle uzasadniony? 

Cóż, niewątpliwie pojawienie się Jill Kortleve na wybiegu Chanel było wydarzeniem, bo nieżyjący już dziś dyrektor artystyczny marki, Karl Lagerfeld, który sam borykał się z nadwagą, przez wiele lat (aż do końca) nie dopuszczał do swoich pokazów modelek noszących rozmiar większy niż S. Nawet wtedy, gdy większość projektantów dawno już otworzyła się na dziewczyny o bardziej zaokrąglonych kształtach. I nie robiła z tego większego „halo”. Zmiana nastąpiła, kiedy rządy w Chanel objęła Virginie Wiard – kobieta (przypadek?). 

„Jestem bardzo wdzięczna, że mogło się to wydarzyć i dziękuję wszystkim osobom, które się do tego przyczyniły. Na wybiegu zachodzi właśnie bardzo potrzebna zmiana i cieszę się, że mogę być tego częścią” – powiedziała po wszystkim Jill Kortleve. I dodała: „Mocno wierzę, że w przyszłości będę miała okazję widzieć na wybiegach i współpracować z większą ilością modelek, które dotychczas nie pasowały do ogólnie przyjętych standardów”. Warto dodać, że modelka wcześniej pojawiła się na wybiegu domu mody Alexander McQueen, a także w kampanii H&M oraz Zary. Chanel było wisienką na torcie w jej karierze, ale krokiem milowym w historii marki. W kolejnym, ostatnim pokazie Chanel, który odbył się w Paryżu przed kilkoma dniami, Jill wzięła zresztą udział ponownie. I teraz nikt już się temu nie dziwił. 

O karierę w modelingu holenderska modelka walczyła jednak długo. I długo walczyła z własną sylwetką. 

„Zawsze byłam trochę bardziej pełna, ale myślałam, że odniosę większy sukces, jeśli będę szczupła. To dlatego chciałam schudnąć i w pewnym momencie nie jadłam nawet bananów ani oliwy z oliwek. Nie byłam zdrowa i nie czułam się tak. To zmęczyło mnie psychicznie i fizycznie. Straciłam kontrolę nad swoją tożsamością. Wtedy zmieniłam myślenie (...). Chciałam pokazać, jak ważne jest utrzymywanie zdrowych relacji z jedzeniem i ciałem, niezależnie od rozmiaru jaki się nosi” – wyznała w jednym z wywiadów. 

I tu wracamy do sedna problemu. Bo czy można określać jako plus size dziewczynę, która – po tym jak przestała katować się dietami – wreszcie osiągnęła naturalny dla swojego ciała rozmiar? I to taki, który nosi także mnóstwo innych kobiet na świecie? Nie tylko inne modelki, takie jak Ashley Graham (zdj. główne), Tess Holliday, Fluvia Lacerda czy Tara Lynn, ale i dziewczyny, jakie na co dzień spotykamy na ulicach. Dla porównania – przeciętna Amerykanka nosi rozmiar 44, tymczasem łatka „plus size” w świecie wielkiej mody przyklejana jest już modelkom, które mają rozmiar większy niż 36... Co myślą na ten temat same modelki, wciąż jeszcze nazywane plus size?

Julia Wieniawa padła ofiarą body shamingu na Instagramie. To zjawisko dotyczy 90% kobiet! >>>

Modelki o określeniu plus size

„Mam normalny rozmiar. Mój rozmiar. Nie jestem plus” – jakiś czas temu zakomunikowała na Instagramie Charlie Max, influencerka, która na swoim Instagramie @charlieannmax, obserwowanym przez ponad 60 tysięcy osób, udowadnia, że kobiece ciało jest piękne – nawet jeśli odbiega od lansowanych do niedawna, wyśrubowanych standardów, które wpędzały w kompleksy miliony kobiet, które po prostu wyglądały normalnie. Bo przecież ciała mamy różne i ta różnorodność nie powinna nikogo dziwić – być na porządku dziennym – także w modzie.

Zobacz także:

O zdanie postanowiłyśmy zapytać też polską youtuberkę Ewę Zakrzewską, w sieci znaną jako @ewokracja, która nie tylko aktywnie działa na rzecz ruchu body positive, ale i pracuje właśnie jako modelka plus size. Jak czuje się z tą łatką? Cóż, zdążyła się już przyzwyczaić. Ale i ma nadzieję na zmianę.

„Z jednej strony nie robi mi różnicy, czy ktoś nazywa mnie modelką XXXL czy plus size – bo wiem, że to się lepiej klika, z drugiej – nie lubię tworzenia takich kategorii, bo przecież wykonujemy taką samą pracę – pokazujemy tylko ubrania w różnych rozmiarach. A dzielenie kobiet na rozmiary jest słabe. Czekam na czasy, kiedy moda wreszcie będzie modą. Dla wszystkich. Bez podziałów” – powiedziała.

I trudno się z nią nie zgodzić.

Jak wygląda sylwetka idealna i czy ona w ogóle istnieje? O zdanie zapytałyśmy dziewczyny takie jak wy >>>