W relacjach jestem totalnie długodystansowa – od 22 lat jestem mężatką (z tym samym mężem), od lat wyjeżdżam z tą samą grupą ludzi na narty i wakacje. Podobno umiem dbać o znajomości, a przede wszystkim naprawdę trudno mnie do siebie zniechęcić, mówiąc wprost – dużo znoszę, szybko wybaczam, widzę szklankę zawsze do połowy pełną, także w relacjach. Zresztą nie wyobrażam sobie życia samotniczki. Mam troje rodzeństwa, od zawsze byłam duszą towarzystwa. Mam 46 lat, nigdy nie mieszkałam sama, nie byłam sama na wakacjach, nawet rzadko bywam sama w domu (mam dwóch synów). Mąż mówi o mnie „party animal”, nie dlatego że lubię imprezować (choć lubię), ale dlatego, że „umiem i lubię w ludzi”. 

„Relacje z ludźmi to ogromny zasób w naszym życiu, wpływają na wiele jego aspektów – tłumaczy mi psycholożka Patrycja Sawicka-Sikora. – Brak więzi społecznych, według przeprowadzonej metaanalizy 148 badań, może być nawet śmiertelny. Silne relacje społeczne zwiększają prawdopodobieństwo przeżycia o 50 proc., niezależnie od wieku, płci czy stanu zdrowia” – dodaje.

„Straciłam przyjaciółkę. I nie wiedziałam, że to może tak boleć”

Przyjaźń jest dla mnie magicznym słowem. I jedną z najważniejszych relacji w życiu. Wierzę i doświadczam prawdziwej przyjaźni. Dziś zdecydowanie nadużywa się tego słowa. Mam mnóstw znajomych, z niektórymi jestem naprawdę blisko. Ale przyjaciółka to ktoś, kto wie o mnie prawie tyle co ja sama, kto darzy mnie, a ja ją prawdziwym czystym uczuciem. Cieszy się z moich sukcesów, cierpi, gdy jest mi źle. Mogę jej wszystko powiedzieć, bez obawy, że zostanę oceniona, źle zrozumiana. Kiedy wydarza się coś w moim życiu, od razu chcę jej o tym powiedzieć. To kryterium (oprócz mojego męża) spełniają dwie osoby, dawniej trzy. I o tym jest ta historia. O tym, że straciłam przyjaciółkę. I nie wiedziałam, że to może tak boleć.

Poznałyśmy się na studiach, zaklikało od razu. Ani się obejrzałyśmy, stałyśmy się sobie naprawdę bliskie. Rozmawiałyśmy codziennie, polubiłyśmy nawzajem swoich chłopaków. Zawsze miałyśmy o czym rozmawiać, dzieliłyśmy się książkami, chodziłyśmy razem na zakupy, razem gotowałyśmy. Obie wyszłyśmy za mąż w tym samym roku. Kiedy urodziła synka, pierwsza byłam u niej w szpitalu. Ona dowiedziała się o mojej ciąży zaraz po moim mężu. I tak nam mijały lata, a konkretnie… 18. Niczym niezmąconej przyjaźni. Wspólnych sobót, długich weekendów, setek rozmów.  

Aż stało się. Zupełnie przez przypadek usłyszałam, jak moja przyjaciółka opowiada o mnie komuś. Dzieli się sprawami, które powierzyłam jej w zaufaniu, a w dodatku ocenia mnie. Do dziś pamiętam tę falę bólu, rozczarowania i niedowierzania, która sprawiła, że stanęłam jak wryta, nie mogąc zrobić żadnego ruchu. Poczułam się zdradzona. Ona też mnie zobaczyła. Ten ułamek sekundy, kiedy patrzyłyśmy na siebie… Uciekłam. Oczywiście, płakałam, czułam się, jakby skończył się świat. Po raz pierwszy w życiu doświadczyłam poczucia straty.

„Zakończenie ważnej relacji w naszym życiu może wiązać się z doświadczeniem swego rodzaju żałoby – mówi Patrycja Sawicka-Sikora, psycholożka. – Na pewno warto dać sobie czas na przeżycie, a nawet przeżywanie emocji związanych ze stratą. I nie planować, ile czasu to zajmie. Znam osoby, które potrafią zatęsknić za eksprzyjaciółką nawet po wielu latach. To normalne, że ważni ludzi i to, co z nimi przeżyliśmy, czasami o sobie przypominają, nawet gdy relacji już nie ma – to przecież elementy tworzące historię naszego życia” – wyjaśnia Partycja.

„Są momenty, że wciąż tęsknię i czuję pustkę”

Tak, cierpiałam. Ciągle mieliłam w głowie to, co się stało. Ona milczała. Po dwóch tygodniach odrętwienia postanowiłam zapytać ją, dlaczego tak się stało. Miałam nadzieję na jakieś logiczne wytłumaczenie. Przecież ludzie wybaczają sobie różne rzeczy. Znam pary, które po zdradzie wciąż są razem. Wierzę, że ostateczna jest tylko śmierć, a wszystko inne można jakoś odwrócić. Napisałam. Że nie dam rady, że muszę usłyszeć, co się stało i dlaczego. Spotkałyśmy się. Mówiłam głównie ja. Jak ważna była dla mnie nasza relacja, jak bardzo cierpię i jak nic z tego nie rozumiem. Nie padło ani przepraszam, ani jakiekolwiek inne słowo, które przyniosłoby mi ulgę albo nadzieję. Od tego czasu minęło 5 lat, a ja wciąż wracam do tamtych dni. Są momenty, że wciąż tęsknię i czuję pustkę. Po jakimś czasie próbowałyśmy budować coś nowego na zgliszczach przyjaźni, ale to bardzo trudne. Nie umiem dziś nazwać naszej relacji – jesteśmy w kontakcie, pamiętamy o swoich urodzinach i ważnych momentach w życiu naszych dzieci (matura, wybór szkoły, sukcesy sportowe), update’ujemy się co do naszego życia od czasu do czasu. Spotykamy się na imprezach u wspólnych znajomych. To tyle. 

„Nie ma uniwersalnych recept na to, czy można kolegować się z dawną przyjaciółką – twierdzi Patrycja Sawicka-Sikora, psycholożka. – Jeśli obie strony to uzgodnią i zgodzą się na taką ewolucję relacji, to ok. Zanim jednak zdecydujemy się na taki krok, warto dać sobie czas na przeżycie straty. Wchodzenie w układ koleżeński z niezasklepionymi ranami nie jest zwykle najlepszym pomysłem” – dodaje.

Przeczytałam niedawno, że to normalne, że ludzie w naszym życiu przychodzą i odchodzą. I trzeba to zaakceptować. Zamiast żałować, że coś się skończyło, lepiej być wdzięcznym, że doświadczyło się czegoś prawdziwego i głębokiego. Staram się. Ale pytanie, które najbardziej mnie nurtuje – czy to rzeczywiście było prawdziwe i głębokie?