To naturalne, że styl się zmienia. Na studiach założyłam bloga, który jest świetnym pamiętnikiem i po latach pozwala mi zobaczyć, co lubiłam w przeszłości. Na niektóre z tych zestawów patrzę z rozbawianiem, inne wciąż bardzo mi się podobają. Jedno łączy je wszystkie – żadnego nie żałuję (choć może czasem wydanych pieniędzy na ubrania i dodatki, których tak naprawdę nie potrzebowałam). To zupełnie naturalne, że z czasem podobają się nam inne rzeczy, a modowe eksperymenty to świetny sposób, żeby najlepiej poznać to, co naprawdę lubimy. Oglądając fotografie sprzed lat moje największe zainteresowanie wzbudzają buty na wysokich obcasach. Wciąż mi się podobają, ale teraz bym ich chyba nie założyła, a jeżeli bym to zrobiła, to z zupełnie innych powodów. Kiedyś bowiem myślałam, że z uwagi na mój wzrost to po prostu konieczność. Zrozumienie, że nie potrzebuję obcasów, zajęło mi 21 lat. Całkowite uwolnienie się od nich jeszcze dłużej. Ponieważ mam 153cm wzrostu długo byłam przekonana, że jestem na nie skazana. Na szczęście w porę zrozumiałam, że nic nie muszę, a jedynie mogę i to była rewolucja nie tylko w mojej szafie.

Dlaczego potrzebowałam butów na obcasach?

Pewnie wiele kwestii zależy od środowiska, w którym się wychowujemy. Moja mama nie czuła potrzeby noszenia stanika i robienia sobie makijażu (może poza specjalnymi okazjami). Zawsze nosiła jednak buty na obcasach. Po prostu je lubiła i dalej lubi (choć przekonała się także do sportowych modeli). Czy to z tego powodu ja czułam się na nie skazana? Raczej nie, bo makijaż i biustonosz także były obowiązkowymi elementami moich codziennych stylizacji. Pomimo że z nich też zrezygnowałam jeszcze na długo przed tym, jak stało się to modne, to jednak kluczowe było zrozumienie, że liczą się moje potrzeby. Poczucie, że świat ma wobec mnie jakieś oczekiwania (zwłaszcza odnośnie wyglądu), siedziały przede wszystkim w mojej głowie. Być może ze względu na dość spójną narrację, którą jeszcze kilkanaście lat temu prowadziły media. W końcu w zgodzie z nią najszczęśliwsze były gwiazdy, które łączyło dość dużo. Były szczupłe, wysokie, piękne i koniecznie wyposażone w luksusowe torebki i nie tylko w nie, bo w buty na obcasach także. To z pewnością wywoływało u mnie różne kompleksy. Stała obecność obcasów jasno wskazuje, że wzrost był jednym z nich.

Jestem niska i nie potrzebuję obcasów

Myślę, że nie ma złotej recepty na to, żeby jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmienić spojrzenie na świat i poczucie własnej wartości. Jednocześnie widzę też, że pomoc w tym można znaleźć na każdym kroku. W zupełności wystarczą małe kroki, które pozwolą wyrwać się od pewnych schematów, w których się obracamy. Pomoc czeka nawet w mediach społecznościowych i nie chodzi mi tu o Celeste Barber parodiującą kobiety uznawane za chodzące ideały, ale raczej o takie osoby jak Danae Mercier Ricci, które pokazują, że nie musimy wierzyć we wszystko, co widzimy na ekranach smartfonów, komputerów i telewizorów. Dla mnie przełomem był okres studiów. Złożyło się na to wiele czynników (nie tylko nauka, która z pewnością poszerzyła moje horyzonty i była dużo bardziej wartościowa niż ta w okresie szkolnym, ale również nowe środowisko i wydarzenia w moim życiu osobistym). Dokładnie pamiętam, że przez pierwszy rok na uczelni nie pojawiłam się bez obcasów nawet raz. Teraz nie wiem, czy mam siebie podziwiać, czy raczej sobie współczuć.

W klapkach Muuv Apparel Fot. archwium prywatne

Do jubileuszowego wydania Glamour potrzebowałam zdjęcie z czasów, kiedy miałam 20 lat. Przeglądając je wiedziałam wciąż powtarzające się buty Jeffrey Campbell Lita (te na szczęście bardzo wygodne pomimo wysokich obcasów), sandały Jessica Simpson Dany (zawsze masakrowały mi mały palec) czy wysokie koturny z Zary (całkiem do przeżycia). W którymś momencie stwierdziłam jednak, że po prostu lepiej czuję się bez nich i to uczucie było ważniejsze od różnych myśli, które siedziały mi w głowie. To nie sprawiło, że od razu się rozstaliśmy. Jednak w mojej szafie zaczęły pojawiać się sneakersy i inne buty, które dawały mi trochę wytchnienia. Najbardziej polubiłam workery, które do dziś są moimi ulubieńcami i myślę, że to odkrywanie alternatyw dla obcasów też miało tu ogromne znaczenie. Myśl, że choć nie muszę, to jednak powinnam założyć obcasy, towarzyszyła mi jeszcze długo. Okazji ku temu było coraz mniej, ale zdarzyły się. Dokładnie pamiętam, że na pierwszą rozmowę o pracę pojechałam w sneakersach, ale w torebce miałam szpilki na zmianę. Idąc po latach na rozmowę rekrutacyjną do Glamour wiedziałam już, że nie tylko nie muszę mieć na nogach obcasów, ale i z pewnością nikt tego ode mnie nie oczekuje. Obie posady dostałam i buty ani mój wzrost nie miały nic do tego. Być może jeszcze nie raz w życiu założę buty na obcasie, ale z pewnością nie zrobię tego z poczucia obowiązku.

W sneakersach Fila Fot. archwium prywatne