„Nie jestem zadowolona ze swojego ciała, ale kto jest?” – zapytała retorycznie Billie Elish w jednym z ostatnich wywiadów, jakiego udzieliła magazynowi „Guardian”. W rozmowie z gazetą zdecydowała się szczerze opowiedzieć o swoich komplesach i trudnej relacji z ciałem. Dlaczego o tym piszemy? Bo mamy przeczucie, że niejedna z was boryka się z takimi samymi problemami, co Billie. Tym bardziej, że same na pewnym etapie życia czułyśmy podobnie. Nie bez przyczyny w kwestii ciałopozytywności jest jeszcze wiele do zrobienia. 

Billie Eilish krytycznie o swoim ciele i kompleksach

Temat ciałopozytywności w kontekście Billie Eilish wypływa już po raz kolejny. Zaledwie kilka miesięcy minęło od dnia, w którym nastoletnia artystka spotkała się z body-shamingiem. „Wyhodowała ciało matki” – drwili hejterzy po tym, jak pokazała się na mieście ubrana w koszulkę na ramiączkach i szorty. To zresztą rzadki widok, bo artystka najczęściej „chowa się” pod obszernymi bluzami, T-shirtami oversize i wieloma warstwami. Zauważyliście? Teraz Billie Eilish otwarcie się do tego przyznała – jej odzieżowe wybory to, jak się okazuje nie tylko kwestia gustu.Mam tak straszną relację z moim ciałem, że aż ciężko w to uwierzyć. Po prostu musiałam się odłączyć…” – wyznała w najnowszym wywiadzie. 

I dodała, że dziwi się, że kwestia wagi i ciała (także innych ludzi) wzbudza w nas tyle emocji. „Potrzebujemy ciał tylko do jedzenia, chodzenia i robienia kupy. Potrzebujemy ich tylko do przetrwania. To śmieszne, że komukolwiek w ogóle zależy na ciałach. Jak, dlaczego? Dlaczego nas to obchodzi?” – zapytała. Co jest tylko potwierdzeniem tego, że artystka nie jest pogodzona ze swoim ciałem. W końcu mówi o nim, jak o odrębnym bycie, uznając wyższość umysłu (i duszy) nad fizyczną powłoką. A przecież ciało to intergralna część nas samych.

Nie dziwimy się jednak artystce wcale. Od lat, my kobiety, byłyśmy tresowane, by traktować nasze ciała surowo. By sprostać wyśrubowanym kanonom urody, poddawałyśmy je rygorystycznym dietom i katowałyśmy ćwiczeniami (bo sport uprawiałyśmy, by wyglądać dobrze, a nie być w dobrej kondycji czy dla przyjemności). Wmawiano nam, że mamy mieć figurę modelki, ale nie możemy być za chude, by nie stracić „seksownych krągłości” ku męskiej uciesze. Na szczęście, to już przeszłość. Za sprawą ruchu #bodypositive wiemy już, że możemy wyglądać rożnie. Że rozmiar XL jest równie dobry – i co najważniejsze równie powszechny – co S, że włosy na ciele to coś normalnego i że naszym ciałom (czytaj – nam samym) należy się spora dawka czułości. Ale by weszło nam to w krew, najwyraźniej upłynąć musi jeszcze trochę czasu. Wyznanie Billie Eilish jest tego najlepszym przykładem.