Choć nie chciałabym nabijać popularności Ordo Iuris, to wymogi pisania do internetu są dość nieubłagane i musiałam skalać klawiaturę, zapisując nazwę tej międzynarodowej organizacji. Niestety, co jakiś czas wypływają na powierzchnie ich kolejne rewelacyjne pomysły mające na celu „przywrócenie naturalnego porządku” (cokolwiek to znaczy), takie jak karanie aborcji więzieniem, walka z edukacją seksualną, niedopuszczanie metody in-vitro itp. Członków (i członkinie!) tego radykalno-katolickiego zbioru fundamentalistów i fundamentalistek charakteryzuje przedziwna fiksacja na punkcie seksualności i cielesności innych ludzi. 

Ostatnio po raz kolejny głośno zrobiło się za ich sprawą o rozwodach i pomyśle ograniczenia dostępu do nich pod pretekstem…wysokich kosztów, jakie ponosi państwo polskie w związku z rozpadem związków małżeńskich. Powołana przez ową organizacje uczelnia Collegium Intermarium opublikowała niedawno raport pt. „Koszty rozpadu rodzin i małżeństw w Polsce”. I to w nim jest parę „kwiatków”, na które powinno się w zwrócić uwagę. Niektórzy mogą powiedzieć, że to przesada wyciągać tak daleko idące wnioski, że nie jest możliwe, by rozwody zostały zakazane. Jednak rozwój wypadków w naszym kraju (czy to dotyczący zakazu aborcji, pojawianie się „stref wolnych od LGBT”, projekty ustaw o karaniu za edukację seksualną i wiele innych) może jednak sprawiać, że można mieć uzasadnione obawy co do przyszłości rozwodów w Polsce. 

Zacznijmy najpierw od statystyk. GUS podaje, że w 2020 roku zawarto w Polsce 145 tysięcy małżeństw, czyli o około 38 tysięcy mniej niż w 2019. Może to oczywiście być jeden ze skutków pandemii COVID-19 i wynikającej z niej ograniczeń. Śmiem jednak twierdzić, że na taki rozwój sytuacji wpływ ma również zmiana w mentalności Polek i Polaków oraz ich (zwłaszcza tych młodych) do kościoła katolickiego w Polsce. Nie ma się w sumie czemu dziwić po tym, co ta instytucja wyczynia chociażby w sprawie ukrywania pedofil czy w stosunku do społeczności LGBTQ+. Główny Urząd Statystyczny podaje również, że w zeszłym roku ponad 50 tysięcy par rozwiodło się, a co więcej stale rośnie liczba dzieci ze związków pozamałżeńskich, które stanowią już ponad 25% wszystkich urodzonych bąbelków. Przy czym trzeba zaznaczyć, że GUS dysponuje twardymi danymi jedynie z 2019 roku, natomiast liczby z 2020 to na razie jedynie szacunki.

Nie jestem w stanie pojąć, nawet w jednym procencie, czemu miałby służyć zakaz rozwodów. Sporo pomysłów znajdziemy oczywiście w owym raporcie, ale niestety nie tylko. Oprócz wspomnianego dokumentu, w styczniu zeszłego roku została zorganizowana debata „Czy czas zakazać rozwodów?”, zorganizowana przez ową organizację oraz katolicki magazyn Polonia Christiana. W opisie wydarzenia możemy przeczytać, że:

Katechizm Kościoła Katolickiego stanowczo potępia rozwody, w uzasadnionych przypadkach dopuszczając co najwyżej separację. Jednakże ogromna większość tych, którzy nie widzą w danym momencie możliwości życia pod jednym dachem ze współmałżonkiem, wybiera drogę na skróty. Oto jeden z najbardziej jaskrawych przykładów rozziewu pomiędzy statystykami liczby ochrzczonych a konsekwencjami wynikającymi z wymagań wiary katolickiej. Dlaczego w kwestii tak zasadniczej – dotyczącej zarówno zbawienia wiecznego, jak i doczesnego szczęścia – poddajemy się tak łatwo? A może nadszedł czas, aby w końcu zakazać rozwodów? 

Wracając jedna do raportu to robi on wrażenie. Może akurat w moim przypadki nie takie, jak zakładali autorzy, ale they got my attention. Już na wstępie podoba mi się właściwie wprost powiedziane, że dzieci trzeba rodzić – a wiadomo, że tylko w małżeństwie zawartym w kościele mogą być te dzieci, bo inne się nie liczą – bo gospodarka, potęga, silne państwo etc. Co więcej, według teorii zapisanych w raporcie to rodzina, a nie jednostka stanowi podstawową komórkę społeczeństwa, to właśnie ona jest źródłem bezpieczeństwa i stabilności, również w sensie ekonomicznym.

Przyznam, że nawet nie wiem, od czego zacząć. Idąc tym tropem, osoby w nieformalnych związkach, samotne matki z dziećmi, samotni ojcowie, osoby starsze po stracie partnera/partnerki, czy po prostu single, o osobach LGBTQ+ już nawet nie wspominając (bo przecież takie nie istnieją, istnieje ideologia), to wszystko ludzie, którzy nie doświadczają bezpieczeństwa, stabilności, a do tego są samotni i nieszczęśliwi, a co więcej wymagają szczególnego wsparcia państwa. No po prostu gorsi, niespełnieni i stanowiący ciężar. Dalej możemy przeczytać o ofiarach rozwodów i tych, którzy nie posiadają stabilnych relacji rodzinnych. A także o tym, że złe relacje małżeńskie i w konsekwencji rozwody przyczyniają się do zwiększonego ryzyka pojawiania się problemów psychicznych u rozwodzących się małżonków i jeszcze silniej wpływają na stan psychiczny dzieci. Twórcy i twórczynie raportu „powołują się” na wielu autorów, którzy twierdzą, że negatywne skutki zdrowotne i stres wywołane przez rozwód mogą być bardziej szkodliwe dla dziecka niż śmierć jednego z rodziców. Czyli jeżeli ojciec bije matkę na oczach dziecka, to lepiej, żeby ona na tych oczach umarła, niż rozwiodła się z mężem przemocowcem.

Abstrahując już od tego, jak bardzo ten raport jest wykluczający, bo ukierunkowany jedynie na klasycznie pojmowaną definicję rodziny (hetero i najlepiej 2+2). Jest on również po prostu niebezpieczny, bo z góry zakłada, że ludzie dzielą się na lepszych i gorszych. Przy czym tych definiowanych jako „gorszych” w ogóle wyklucza. Po pierwsze nie ma czegoś takiego jak jeden właściwy model rodziny. Nie można też pomijać ogromnej części społeczeństwa tylko dlatego, że nie pasuje do określonej z grupy. Świat jest kolorowy i ludzie, których codziennie spotykamy na swojej drodze są po prostu różni. Aż ciężko mi pisać takie oczywiste oczywistości, ale na szczęście coraz częściej ludzie decydują się na życie na swoich zasadach, tworząc związki odbiegające od „normy” i nie podążają wytyczonymi ścieżkami, zdając sobie sprawę, że dla każdego szczęście znaczy co innego. Jak widać jednak są osoby, które chciałyby wsadzić wszystkich w jeden schemat życia, według nich jedyny słuszny, a resztę odsiać.

Zobacz także:

Autorzy raportu przekonują również, że o wiele lepszym rozwiązaniem jest rozwój mediacji i terapii małżeńskich od samych rozwodów. Nie zdziwiłabym się, gdyby ten pomysł ewoluował do przymusowych praktyk, ale czas pokaże. To w ogóle świetny pomysł dla ludzi żyjących w domach pełnych przemocy fizycznej, jak i ekonomicznej. Niestety mediacje – zwłaszcza te długotrwałe – stanowią ogromne obciążenie psychiczne dla doświadczających przemocy. Osoby, których to dotyka ze strony partnera/partnerki (a także rodzica), powinny być natychmiast otoczone odpowiednią opieką z możliwością absolutnej izolacji od przemocowego człowieka. Pomysł mediacji to nie tylko wystawianie ofiar na ogromny stres, ale także okazja na złagodzenie kary dla sprawcy.

Do tego dochodzi zaproponowana przymusowa separacja, która miałaby skłaniać do refleksji nad rozwodem. W raporcie znajdziemy także rekomendacje, aby postawić na rozwój, profesjonalizację i upowszechnianie praktyk mających na celu przygotowanie do sakramentu małżeństwa. Znając zainteresowania autorów dokumentu, śmiało można przyjąć, że chodzi o nauki w duchu kościoła katolickiego, czyli te raczej średnio progresywne i niepozostawiające pola do dyskusji. Według organizacji takie działania mogą sprzyjać spadkowi ilości rozwodów.

Chciałabym móc napisać, że rozumiem różne poglądy, a przynajmniej akceptuję, że można mieć inne przekonania. Ale nie wtedy, kiedy te przekonania próbuje się narzucić wszystkim, ograniczyć cudzą wolność. I tak, jak nie pojmuję zakazu aborcji i tego, co się wyprawia w naszym kraju w kontekście ludzkiej seksualności, praw reprodukcyjnych, praw mniejszości etc., tak samo debata nad rozwodami i teoretycznym ich zakazem jest dla mnie niezrozumiała. Również argument, że kiedyś to się pracowało nad związkami, a teraz to już tylko wymienia partnerów na nowych przy byle kryzysie, do mnie nie przemawia. Śmiem twierdzić, że to osławione „pracowanie nad związkiem” to w wielu przypadkach było zwyczajne odpuszczanie. W dzisiejszych czasach, kiedy małżeństwo nie jest jedyną przepustką do opuszczenia domu rodzinnego i gwarancją zabezpieczenia finansowego dla kobiety, pozostawanie w związku, który nie spełnia oczekiwań dla samego bycia w nim jest zbyteczne. Warto też przypomnieć autorom antyrozwodowych pomysłów, że istnieje złota zasada – im bardziej się czegoś zabrania, tym bardziej jest to pożądane. W przypadku rozwodów może to zadziałać nieco inaczej, chociaż na podobnej zasadzie – spadanie zapewne liczba zawieranych małżeństw.

Na koniec tego newsa mam tylko jeden krótki komunikat podsumowujący. Zapewne nie trafi on do osób, do których powinien, ale nadzieja umiera ostatnia. Weźcie się wszyscy odczepcie i dajcie ludziom żyć. Niech każdy we własnym sumieniu podejmuje decyzje dotyczące swojej osoby i ewentualnego partnera/partnerki. Świat nie jest czarno-biały, a każdy ma prawo do wolności, szacunku i miłości.