Sylwia Klusek – zawodowo zajmuje się prawem pracy, uwielbia sport

Myślę o sobie – spełniona kobieta i szczęśliwy człowiek. Mimo wózka, który musiałam polubić 18 lat temu, z niczego w życiu nie rezygnuję i staram się żyć jak każdy. Zawodowo zajmuję się prawem pracy. HR-y dają mi możliwość ciągłego kontaktu z ludźmi. A to jest dla mnie bardzo ważne i mnie napędza. Jestem bardzo towarzyską i aktywną osobą. Kocham wyzwania, dlatego mimo niepełnosprawności, a może właśnie dzięki niej, ciągle wynajduję nowe i nie boję się ich podejmować. Budowanie niezależności zaczęłam od kupna samochodu. Dzięki niemu przemieszczanie się nie stanowi dla mnie bariery. Wózek nie powstrzymał mnie ani przed skończeniem studiów, ani przed podjęciem pracy, ani przed realizacją marzeń. Ale praca to nie wszystko – staram się maksymalnie wykorzystać swój czas wolny. Obracam się w gronie ludzi pozytywnie zakręconych, którzy mimo fizycznych ograniczeń podejmują przeróżne wyzwania sportowe. W moim życiu sport zawsze był obecny, dlatego po wypadku nie mogłam z niego zrezygnować. To dla mnie sposób na relaks, daje mi mnóstwo radości, chociaż nie powiedziałabym o sobie – sportowiec. Po prostu to lubię, bo sport kształtuje charakter.

Pierwsze było nurkowanie, bo woda to idealne środowisko, w którym nie czuję ograniczeń. Od siedmiu lat jestem certyfikowanym nurkiem HSA, dzięki tej pasji poznałam wiele wspaniałych osób i miałam szansę zobaczyć mnóstwo przepięknych zakątków niedostępnych z lądu, np. w Egipcie, Chorwacji czy na Kubie. Z każdej takiej wyprawy wracałam bogatsza o nowe, niezapomniane przeżycia. Woda to mój żywioł – kilka lat temu zaczęłam swoją przygodę z Sitwake i wakesurf. Zrobiłam też patent sternika motorowodnego, więc zdarza mi się sprawiać przyjemność innym, gdy przewożę ich po jeziorze. Ostatnim moim odkryciem jest narciarstwo – tak, „wózkarze” też jeżdżą na nartach, a konkretnie na jednej narcie, tzw. MonoSki. Na początku potrzebni są instruktorzy, którzy pomagają nam na wyciągach, ale sama jazda naprawdę nie jest trudna. W tydzień opanowałam ją na tyle, by wystartować w zawodach i wygrać je w swojej kategorii, mam jednak niedosyt. Chcę dorównać prędkością moim przyjaciołom, którzy jeżdżą na dwóch nartach – to cel na najbliższe lata. Kiedyś przeczytałam takie zdanie: „Tyle szans, ile odwagi”, i stało się ono moim mottem. Jeśli nie spróbuję, to nie będę wiedziała, jak to jest, i przepadnie mi szansa. Uwielbiam wszystko, co podnosi poziom endorfin. Wszystko jest możliwe! Niemożliwe wymaga po prostu więcej czasu. Wystarczy zacząć! 

Julia Torla – ma 25 lat, skończyła filologię angielską, zawodowo zajmuje się marketingiem i PR-em

Julia Torla, fot. archiwum prywatne

Lubię uprawiać sport i żyć aktywnie. Przed pandemią często grałam w tenisa. Dzisiaj jedyny mój ruch to rehabilitacja dwa razy w tygodniu. Na szczęście mam tam również siłownię, więc korzystam z niej przy okazji. Kiedy tylko się da, chodzę na spacery z moim narzeczonym. Nie lubię, gdy ludzie podchodzą do mnie i pytają prosto z mostu: „Co się stało?”. Ale nauczyłam się już zbywać takie pytania. Denerwuje mnie też, gdy słyszę: „Taka ładna, a na wózku”. Bo co to właściwie ma znaczyć – że gdybym była mniej ładna, to byłoby mniej szkoda? W 2014 r. zostałam Miss Polski na wózku. Na warsztatach poprzedzających galę poznałam fotografa, z którym się zaprzyjaźniłam. Darek wysłał moje zdjęcia do znajomej we Włoszech, która miała kontakt z agencją organizującą pokazy mody. Występują w nich m.in. modelki z niepełnosprawnościami. Udało mi się podpisać kontrakt z tą agencją i wzięłam udział w trzech pokazach mody. Dwa odbyły się w Mediolanie, jeden w Rzymie. Kiedy wychodziłam na wybieg, towarzyszył mi lekki stres, bo wszyscy patrzyli tylko na mnie. Ale były to niesamowite emocje. Cieszę się, że mogłam uczestniczyć w tak niezwykłej przygodzie. Poznałam wielu ciekawych ludzi z różnych zakątków świata. Wspominam to z uśmiechem. Od małego lubiłam wodę. Trzy lata temu spełniłam swoje marzenie i zdobyłam patent nurka. Uczyłam się najpierw w Warszawie na basenie, tam zdałam pierwszy egzamin, a potem powtórzyłam go w Egipcie, na otwartym morzu. Mogę schodzić na głębokość 18 metrów. Przy pierwszym wejściu trochę się bałam, ale zawsze miałam obok siebie dwóch kursantów i wiedziałam, że nic mi nie zagraża. A widoki pod wodą wszystko rekompensują. Tam jest przepięknie!

Uwielbiam spędzać czas z bliskimi. Z moim narzeczonym znamy się od wielu lat. W tym roku mamy 10. rocznicę. Poznaliśmy się, gdy mieliśmy po szesnaście lat, jeszcze przed moim wypadkiem. W czasie pandemii bardziej doceniłam to, że jesteśmy razem. W lipcu bierzemy ślub, o ile będzie można. Powoli zaczynamy planować podróż poślubną – marzy nam się Dominikana, Kuba lub Filipiny. Ale wolę nie zapeszać, bo wiadomo, jak jest. Ostatecznie ucieszy mnie każdy wyjazd. Niedawno wróciliśmy znad Bałtyku – nie wiedziałam, że jest tam tak pięknie zimą. Przez pandemię cieszymy się wszystkimi małymi rzeczami o wiele bardziej niż wcześniej. Każde wyjście z domu daje mi dużo radości. Żeby się mobilizować podczas pandemii zapisałam się na kurs haftowania i na hiszpański, żeby jakoś wykorzystać ten czas spędzany w domu. Staram się motywować do działania. Lubię mieć zajęcie. Najczęściej wystarczy pierwszy krok.

Monika Szynkowska – ma 27 lat, jest ambasadorką Fundacji Avalon i pasjonatką wspinaczki


Monika Szynkowska, fot. archiwum prywatne

Zobacz także:

Uwielbiam żyć aktywnie! Realizuję to na różnych polach, m.in. dzięki Fundacji Avalon. Zaczęłam od szermierki, potem był crossfit, a teraz regularnie uprawiam wspinaczkę i zumbę online. Moje ograniczenia są dosyć spore, bo zmagam się z porażeniem mózgowym czterokończynowym, ale nie przeszkadzają mi w realizowaniu pasji. Zanim trafiłam do społeczności Fundacji Avalon, nie sądziłam, że cokolwiek mogę, że cokolwiek potrafię. Wielu ludzi – „specjalistów”, „terapeutów” – powtarzało mi, że nie mam szans na dalszy rozwój fizyczny. W Fundacji Avalon specjaliści przekonali mnie, że mogę się rozwijać i przy odpowiednim wsparciu fizjoterapeutycznym dążyć do coraz większej samodzielności. Tam zaczęłam próbować różnych sportów, obserwowałam też inne osoby z niepełnosprawnościami, które mnie inspirowały do działania. I dałam sobie szansę, żeby spróbować. Wzięłam udział w zawodach crossfit – a 9 lat temu nie pomyślałabym nawet, że mogę to zrobić. Jak się motywuję? Wizualizuję sobie cel, który chcę osiągnąć, i działam. Miałam szczęście, że trafiłam na dobrych ludzi, dla których ograniczenia nie istnieją, i dzięki nim zmieniłam postawę życiową. Zaakceptowałam swoją niepełnosprawność – ona żyje obok mnie, nie postrzegam siebie przez jej pryzmat.

Kocham wspinaczkę za niesamowitą wolność, radość i spełnienie, które mi daje, i za to, że cały czas odkrywam w niej coś nowego. Na ściance nie czuję swojej niepełnosprawności. Nie wspinam się na obiekcie rehabilitacyjnym, tylko takim zwykłym, dla sprawnych osób. Oczywiście zawsze jest ze mną instruktor, który pomaga mi wykonywać ruchy nogami, których ja na razie wykonywać nie mogę. Ale poza tym nic mnie od innych wspinających się nie różni. Lubię, jak wspinacze patrzą na mnie z radością – cieszą się, że ja też mogę to robić. Tam nie mam na sobie łatki „innej”. I chociaż obawiałam się, że moje ograniczenia są zbyt duże i instruktorzy mi odmówią, stało się inaczej. Dzięki temu, że się odważyłam, wspinam się już rok – przekonałam się, że naprawdę wystarczy zacząć. Gdybym nie sprawdzała, nie miała odwagi próbować różnych sportów, nie wiedziałabym, że jestem w stanie dojść tu, gdzie dzisiaj jestem. Odwagę daje mi obserwowanie innych ambasadorów Avalon Extreme. Gdy patrzę na nich, myślę, że ja też mogę. Strach nadal się pojawia i pewnie zawsze będzie. Dzięki temu, że się z nim mierzę, nauczyłam się przez ostatnie 9 lat siedzieć, przesiadać z łóżka na wózek, stać z podparciem dwóch rąk, chodzić przy balkoniku na małych, ale coraz dłuższych dystansach… Jednak przez tyle lat wmawiano mi, że nie dam rady, że czasem nadal się boję, że się nie uda. Ale chęć odkrywania nowego, podejmowania wyzwań jest większa niż ten strach. Satysfakcja z sukcesu uzależnia. Wiem, że nigdy nie będę tak sprawna jak wszyscy, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że nie ma ludzi, którzy mogą wszystko. Ale wiem również, że dzięki temu, co robię, mogę być coraz sprawniejsza. Doceniam każdą najprostszą rzecz, jaką mogę dzisiaj zrobić, bo wiem, ile mnie kosztowało nauczenie się jej. Nie lubię, gdy ludzie,  nie znając mnie, zakładają, że jestem nieszczęśliwa, i użalają się nad moim losem. Jestem szczęśliwą osobą i pracuję na to poczucie codziennie. 

Agata Roczniak – ma 39 lat, mama, mówczyni motywacyjna, działaczka społeczna


Agata Roczniak, fot. archiwum prywatne

Gdy miałam niespełna dwa lata, moi rodzice dowiedzieli się, że choruję na chorobę genetyczną – rdzeniowy zanik mięśni. Zależało im na tym, żebym jak najdłużej była sprawna, więc zaczęli ze mną chodzić na basen. Przez 16 lat należałam do pływackiego klubu sportowego „Start” dla osób z niepełnosprawnością. W 2010 roku zaszłam w planowaną ciążę – teraz chodzimy na basen we trójkę. Pływanie daje mi największą wolność – w wodzie ważymy osiem razy mniej – wykonuję w niej nieosiągalne „na zewnątrz” ruchy. Tam mam poczucie niezależności. Lubię przekraczać swoje granice. Gdy jestem sama w domu i nie siedzę na wózku elektrycznym, to nie mogę się przemieścić. Zdarzyło się, że opiekunka zatrzasnęła klucze w moim domu, mąż był daleko w pracy i musiałam znaleźć w sobie odwagę, żeby sturlać się z łóżka i przeczołgać się na pupie, kilkanaście metrów do drzwi, żeby otworzyć je opiekunce. Wiedziałam, że to jest ten moment, w którym mogę sobie udowodnić, że potrafię. Najtrudniejsze było to, że z łóżka musiałam spaść „kontrolowanie”, a skontrolowanie mojego napięcia mięśni nie jest do końca możliwe. Dużo ryzykowałam, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że jeżeli to zrobię, zyskam ogromną siłę. I zrobiłam to – dotarłam do drzwi wejściowych i otworzyłam je... I chociaż mam za sobą skok ze spadochronem, to ta sytuacja domowa dała mi o wiele więcej w kontekście przełamania strachu.

Ludzie nadal niewiele wiedzą o tym, jak wygląda życie z niepełnosprawnością. Dlatego tak ważne są lekcje o różnorodności, czasem prowadzę je w szkołach. Lubię to robić, bo dzieci pozytywnie reagują, są otwarte, ciekawe. Starsze pokolenie nadal podchodzi do osób z niepełnosprawnościami stereotypowo. Zdarza się, że dziecko mija mnie na ulicy, pokazuje mnie palcem i pyta rodziców, co mi jest, a oni zamiast odpowiedzieć, odciągają je i robią z niepełnosprawności temat tabu. Wolałabym, żeby takie dziecko do mnie podeszło i zadało wszystkie pytania, na które ma ochotę. Czasem podjeżdżam i wyjaśniam mu, co mi jest. Dzieci reagują fantastycznie. Jak postrzegam swoją chorobę? Kiedyś napisałam o niej tak: „Mam przyjaciółkę, przyjaźnimy się, odkąd pamiętam. Jest wymagająca, często mierzymy się ze sobą (...). Tą przyjaciółką jest moja choroba. Czy wyobrażacie sobie żyć 24 godziny na dobę z wrogiem? Ja nie. Dlatego się z nią zaprzyjaźniłam”. 

Tekst pierwotnie ukazał się w magazynie GLAMOUR nr 04/2021