Helena Englert jest jedną z tych osób, których rozwój kariery naprawdę miło się obserwuje. Ma niespełna 23 lata i może pochwalić się kilkoma naprawdę interesującymi rolami, w tym w erotyku „Pokusa” oraz serialu HBO „#BringBackAlice”. Jest ambitna, kocha wyzwania i nie ma zamiaru osiadać na laurach. W wywiadzie dla Glamour.pl opowiada o wspomnianych projektach zawodowych, a także o miłości do aktorstwa i cenie, jaką płaci za wykonywanie tego zawodu. Włącza się również do dyskusji o nepo babies, czyli dzieciach znanych osób, które (pozornie) mają łatwiej. Jak sama przyznaje, jest świadoma swojego przywileju i ma zamiar wykorzystać go w słusznej sprawie.

Helena Englert w wywiadzie dla Glamour.pl

Asia Twaróg: Czy aktorstwo było dla Ciebie naturalnym wyborem? Od zawsze wiedziałaś, że właśnie to chcesz robić w życiu?

Helena Englert: Nie, kompletnie nie. Bardzo długo myślałam o projektowaniu ubrań. Chciałam uczyć się w Central Saint Martins i tworzyć modę. Jednak okazało się, że nie umiem szyć i nie cierpię tego robić. Poza tym studiowanie mody wiąże się w dużej mierze z matematyką. No i siedzący tryb pracy jest dla mnie nie do zniesienia. Ale kto wie, może jeszcze kiedyś będę się tym zajmować. Sprawdziłam wszystkie możliwe opcje, zanim zdecydowałam się na tę – według mnie – najbardziej oczywistą. Od zawsze wszyscy pytali mnie o aktorstwo, w końcu tego spróbowałam. I tak wpadłam.

Debiutowałaś na ekranie jako dziecko, ale domyślam się, że tę świadomą decyzję o aktorstwie podjęłaś później. Pamiętasz ten moment?

Pamiętam swój pierwszy dzień na planie – byłam załamana i uznałam, że nigdy więcej nie chcę tego robić. To było bardzo przytłaczające doświadczenie, nie byłam na nie gotowa. Ale, odpowiadając na twoje pytanie, to był proces, to wydarzyło się troszeczkę poza mną. Nie chciałam rozpoczynać kariery w Polsce. Pracowałam tu, żeby zdobyć doświadczenie, obeznać się z tym światem. Ale miałam plan, żeby skończyć liceum i wyjechać z kraju. Świadomego wyboru dotyczącego wykonywania tego zawodu w Polsce dokonałam dopiero po powrocie ze Stanów Zjednoczonych. Stwierdziłam, że sprawdzę, co się wydarzy, jeśli spróbuję aktorstwa tak na serio, już nie w ramach zabawy. Zaczęłam studia w Polsce – postanowiłam kształcić się w tym kierunku i dawać z siebie wszystko. No i jestem tu, gdzie jestem.

No i jak czujesz się w tym miejscu, w którym teraz jesteś?

Bardzo dobrze. Jestem szczęśliwa. To znaczy: nie mam za dużo czasu dla siebie, ale ta praca jest moją wielką miłością. Mam możliwość wykonywania tego zawodu i odnoszenia względnego, choćby chwilowego sukcesu. To jest gratyfikacja, o której zawsze marzyłam. Mam nadzieję, że zostanie ona przedłużona o kolejne propozycje pracy, że będę miała ten przywilej, by zajmować się tym dłużej. Tutaj, teraz jestem kontenta, ale już kombinuję, co dalej.

Zobacz także:

Często myślisz o tym, co będzie dalej? Czy raczej skupiasz się na tym, co tu i teraz?

W ogóle nie myślę o tym, co tu i teraz, zawsze wybiegam w przyszłość. Zastanawiam się, jak można złapać dany moment i jak – w kontekście samorozwoju – najlepiej z niego skorzystać. Lubię pracować i stawiam sobie kolejne wyzwania. Bardzo nie chciałabym osiąść na laurach. Wiem, że to wszystko jest bardzo ulotne. Dlatego nie chcę rozsiadać się w samozadowoleniu. Praca, praca, praca. 

Czy to znaczy, że praktykujesz overthinking?

Praktykuję overthinking i procrastinating i wszystkie inne tego typu rzeczy (śmiech – przyp. red.). I leżąc na łóżku, stresuję się tym, że nie mam pracy albo że za chwilę mogę jej nie mieć.

Domyślam się, że dzieje się to tuż przed snem…

Tak. Próbuję spać, ale jest ciężko. Po pracy to niemal niemożliwe ze względu na wysoki poziom adrenaliny, który jest w niej nieodzowny. Gdy tej pracy nie ma, bywa jeszcze trudniej. To chyba wielka zmora tego zawodu. Natomiast delikatna insomnia jest niewielką ceną za możliwość wykonywania tego przepięknego zawodu. 

Towarzyszy Ci presja związana z tym, że masz znanych, a do tego bardzo cenionych w branży rodziców?

Tak, oczywiście. Nie da się uciec od tego całkowicie, ale nie chcę korzystać ponadprogramowo ze swojego przywileju. To nazwisko jest zapożyczone. Sama chcę i muszę na siebie zapracować. Staram się być wszędzie na czas, zawsze korekt i wykonywać swoją pracę najlepiej jak potrafię. Wierzę, że w pewnym momencie to zacznie się bronić samo.

Myślę, że już się broni. 

Dziękuję.

Podejrzewam, że słyszałaś o nepo babies i dyskusji, w której jedna ze stron twierdzi, że dzieci znanych osób mają łatwiejszy start, a do tego więcej możliwości. Co sądzisz na ten temat? Jak to wygląda z twojej perspektywy?

Nie chcę, by pomyślano, że się do niej porównuję, natomiast Lily-Rose Depp ujęła to fantastycznie. Powiedziała: „nikt mi niczego świadomie nie załatwił, przynajmniej nic nie wiem na ten temat, ale nie jestem naiwna – wiem, że moje nazwisko wygląda ładnie na plakacie”.

Bawi mnie amerykańskie słowotwórstwo, uwielbiam je, a określenie nepo baby jest po prostu wisienką na torcie – jest fantastyczne.

Moi znajomi śmieją się, że jestem nepo baby. Wiesz, to jest przywilej, którego jestem świadoma, ale – jak wspomniałam wcześniej – z którego staram się nie korzystać ponadprogramowo. Raczej czerpać z niego inspirację. Jednak zastanawiam się, co miałabym zrobić? Zmienić nazwisko?

To bardzo dobre pytanie.

Chyba najlepsze w tej sytuacji jest robienie tego, co się kocha. Natomiast w momencie, w którym osiąga się sukces, a tym samym zyskuje pewną platformę do komunikacji, warto wykorzystać ten przywilej w słusznej sprawie. „Walczyć” o nią. Po zrobieniu odpowiedniego researchu, mówić o rzeczach, w które się wierzy, których nie można przemilczeć. To jest poziom, do którego chyba jeszcze nie dotarłam. 

A korzystasz z wiedzy i doświadczenia rodziców?

Wiesz co, w ramach próby niebycia nepo baby i, chociaż to nie do końca możliwe, budowania swojej integralności i autonomii, nie odpowiadam na pytania dotyczące rodziców. Tutaj właśnie stawiam granicę.

Rozumiem. Fajnie, że w młodym wieku potrafisz stawiać te granice i mówić o tym otwarcie.

Jeszcze się tego uczę. W pracy to jest trudniejsze. Szczególnie, gdy masz styczność z kimś, kto jest dla ciebie autorytetem. Nigdy nie chciałabym zostać posądzoną o bycie trudną we współpracy, dlatego bardzo pilnuję etyki zawodowej. Natomiast wywiad jest taką dziwną sytuacją. Służbową, ale zakrawającą o półprywatną. A tej prywatności po prostu bronię. Bo lubię.

Spotykamy się w super momencie, bo tuż przed premierą serialu „#BringBackAlice”, w którym zagrałaś główną rolę. Pokuszę się o stwierdzenie, że ten projekt zasługuje na miano wyjątkowego albo ważnego w twojej dotychczasowej karierze.

Jest i ważny, i wyjątkowy. Uważam, że jest to projekt, w trakcie którego powolutku zaczęłam stawać się aktorką. I na pewno ważny element procesu dorastania. Nie wiem, jaki będzie odbiór, ponieważ nie jest to serial, który można włączyć np. do gotowania obiadu. On wymaga od widza wejścia w świat i eklektyczną estetykę, którą proponujemy. Całość jest odklejona od takiej typowej polskości, szarości, niemal anty-magicznego realizmu. Proponujemy widzom kilka niestandardowych i przerysowanych rozwiązań.

Gdy obejrzałam ten serial po raz pierwszy, byłam zachwycona i cieszyłam się, że to wyszło. Natomiast oglądając go ponownie podczas premiery, dopatrzyłam się kilku denerwujących rzeczy albo takich, które bym zmieniła. Oczywiście w swoim wykonaniu i sposobie traktowania mojej postaci. Myślałam: „oj, Helcia, mamy jeszcze do porozmawiania”. Ale może jest to związane z tym, że znam ten projekt od samego początku – od pierwszej wersji scenariusza.

Naprawdę mam nadzieję, że ludzie to złapią. W każdym wieku. Jednocześnie uważam, że to fantastyczna opcja, by młodzi widzowie zaczęli oglądać polskie seriale. Bo, nie wiem, jak ty, a jesteśmy w podobnym wieku, ale jako nastolatka nie oglądałam polskich seriali.

Ja też nie, ale wydaje mi się, że dziesięć czy nawet pięć lat temu nie było takich seriali w Polsce.

To prawda. Nie było też takich platform streamingowych i nie realizowało się takich projektów. To był jeden z powodów, dla których chciałam wyjechać. Nie widziałam tu perspektywy pracy. Wiele się zmieniło. Wraz z wejściem platform streamingowych na rynek, przybyło możliwości pracy dla młodych ludzi. Mam nadzieję, że poskutkuje to odmłodzeniem demografii odbiorców. Niestety nie mam znajomych, którzy są nastolatkami, nie wiem, co interesuje osoby w tym wieku. Na przykład: czy licealiści z Nowowiejskiej oglądaliby „Dziewczynę i kosmonautę”? Ja oglądałam. Chciałam wiedzieć, co dzieje się w branży, a jednocześnie wesprzeć grających tam znajomych. Uważam, że to ważne. 

Lubisz oglądać produkcje, w których występują Twoi znajomi?

Bardzo! Zawsze jestem z nich bardzo dumna, nawet, jeśli to dalecy znajomi. Myślę wtedy: „fajnie, że robimy w Polsce takie rzeczy”. No i, oczywiście, zastanawiam się, dlaczego ja tam nie gram. To taka cudowna zazdrość. Taka, wiesz, totalnie koleżeńska.

Natomiast, wracając jeszcze do „#BringBackAlice”, jestem ciekawa, czy dzieciaki, z którymi przyjaźniłabym się w okresie dorastania, oglądałyby ten serial. I mam nadzieję, że tak, że zaproponujemy młodym widzom coś, co będzie – mówiąc językiem naszej produkcji – #relatable, że będzie po prostu fajne.

Już teraz serial „#BringBackAlice” jest określany jako polska odpowiedź na „Euforię” albo „Euforia” po polsku. Jak reagujesz na takie porównania?

Porównania do „Euforii” schlebiają, ale jednocześnie bywają problematyczne. To jest tak wysoko postawiona poprzeczka, że nie mamy możliwości do niej doskoczyć. Wiesz, jesteśmy w Polsce, co trochę nas ogranicza, chociażby pod względem budżetowym. Natomiast my nawet nie próbowaliśmy zbliżyć się do tej produkcji. Nie chcieliśmy powielać czegoś, co już było. I to jeszcze na tej samej platformie, czyli HBO. Skupiliśmy się na stworzeniu nowego gatunku. To było tak bardzo skomplikowane, że na początku reżyser, Dawid Nickel, czy producentki nie były w stanie nam wytłumaczyć, o co dokładnie chodzi. Podczas rozmów wspominano „Euforię”, ale również „Riverdale”, a nawet „Szkołę dla elity”. Robiłam wtedy wielkie oczy, obruszałam się, nie do końca wiedziałam, co z tego wyjdzie. Dopiero po obejrzeniu jednego z odcinków po pierwszym montażu, ale jeszcze przed tak zwanymi dokrętkami, zrozumiałam, z jakim projektem mam do czynienia. To coś zupełnie innego niż zakładałam. W tym wypadku chodzi o opakowany w brokat i blichtr kryminał, czyli faworyt gatunkowy polskiej widowni.

fot. materiały prasowe

Z innych wywiadów dowiedziałam się, że Inez, czyli bohaterka, którą zagrałaś w filmie „Pokusa”, w ogóle nie jest do ciebie podobna. A jak to jest w przypadku Alicji? Łączy was coś?

To jest serial, który opowiada o bardzo bogatych ludziach. Bogatszych ode mnie. O wiele. Natomiast na takim bardzo podstawowym, poziomie mamy ze sobą wiele wspólnego. Nie chcę zabrzmieć arogancko, ale wywodzę się z uprzywilejowanego miejsca w społeczeństwie. Alicja również. To już więcej niż w przypadku Inez. Poza tym ta bohaterka ma pewne cechy osobowości, które są mi bliskie. Choć bywa u niej bardzo, bardzo ciemno. Momentami jest naprawdę złym człowiekiem – mam nadzieję, że ja aż taka nie jestem. Mimo jej mankamentów, a jest ich wiele, lubię ją. Na pewno za nią tęsknię i darzę ją ogromną czułością.

Z Inez było inaczej. Gdybym poznała ją w prawdziwym życiu, myślę że byśmy się nie zaprzyjaźniły. Dlatego zagranie jej stanowiło pewnego rodzaju wyzwanie, co też jest wspaniałe. Nie czuję potrzeby „bronienia” moich postaci, upartego kreowania ich na dobrych ludzi. Szczerze mówiąc, oglądając filmy, czarne charaktery wydają mi się ciekawsze. Harley Quinn jest zawsze bardziej interesująca niż jej ofiary. Nawet jeśli to one są głównymi bohaterami czy bohaterkami.

Chciałabym zmierzyć się z Alicją. Myślę, że – w przeciwieństwie do Inez – przegrałabym z nią. Pod względem osobowościowym na pewno. I to jest super – grać postać, która jest bardziej inteligentna ode mnie, bardziej wyrachowana, ma więcej materialnie, emocjonalnie i psychologicznie. Musisz wtedy wspiąć się wyżej niż zakłada twój background. To jest bardzo ciekawe, dlatego cieszę się, że mogłam to zrobić.

Nie wiem, czy można i czy w ogóle da się to generalizować, ale spróbujmy: czy łatwiej jest grać postaci, do których jest się podobną?

Nie wiem. Niedługo zaczynam pracę nad projektem, w którym mam grać chłopca. I to będzie najlepsza zabawa na świecie. Nie lubię niczego, co jest łatwe. Im dziwniej, tym fajniej, bo dzięki temu mogę się rozwijać. Wydaje mi się, że jeśli nawet są gdzieś te podobieństwa, to nie korzysta się z nich do końca świadomie. Przygotowując się do roli, nie myślę: „okej, łączy nas to i to, więc będzie łatwo”. Z drugiej strony, wiedząc, że dana postać jest kompletnie inna, można ulepić sobie tego człowieczka z gliny, nie martwiąc się o to, jaki jest jej kolor. Według mnie wszystko sprowadza się do wspomnianego rozwoju i do poszukiwania kolejnych wyzwań. Jeżeli to czuję, jestem absolutnie zachwycona.

Możesz powiedzieć coś więcej o tej nowej roli?

Niestety jeszcze nie. Natomiast jestem bardzo podekscytowana tą pracą.

No dobrze, a masz jakąś wymarzoną rolę?

Mam, jedną. Jakiś czas temu byłam o krok od niej. Nie powiem, co to jest, ponieważ wierzę, że jeszcze kiedyś to się wydarzy. I jak to się stanie, powiem ci, że to było właśnie to.

W takim razie trzymam Cię za słowo i trzymam kciuki za tę rolę.

Nie dziękuję, żeby nie zapeszyć.