69 milionów dolarów – za taką kwotę w nowojorskim domu aukcyjnym Christie’s sprzedano serię obrazów „Everyday” Mike’a Winkelmanna, znanego jako Beeple. Dlaczego warto o tym wiedzieć? Otóż Beeple to artysta cyfrowy, jego obrazy nie są namacalnymi przedmiotami, a plikami graficznymi, aukcja dotyczyła zaś nawet nie samych obrazów, tylko tak zwanych niezamiennych tokenów (NFT) tychże obrazów. Licytacja odbyła się w lutym 2021 roku i od tamtej pory gdziekolwiek nie spojrzeć, tam NFT. Swoje tokeny wydali już chyba wszyscy, od współzałożyciela Twittera Jacka Dorseya i artysty Damiena Hirsta aż po Kate Moss. Tej ostatniej udało się sprzedać „tryptyk” nagrań wideo samej siebie – w tym jeden, na którym śpi – za 16 tysięcy dolarów. Filmik, na którym zaspana supermodelka przekręca głowę na drugą stronę poduszki, znajduję na Instagramie w ciągu paru sekund. Pomyślicie: dlaczego ktoś w ogóle zapłacił za niego pieniądze?

Mała poprawka – zapłacono nie za filmik, a za NFT. NFT to w znacznym uproszczeniu akt własności, zapisany w cyfrowej księdze (blockchain), z którego zrodził się nowy rynek wirtualnych przedmiotów kolekcjonerskich. Największym atutem NFT jest gwarancja unikatowości pliku – może i po internecie krążą miliony kopii filmiku ze śpiącą Kate Moss, ale tylko jeden człowiek, uboższy o 16 tysięcy dolarów, ma na własność jeden jedyny, oryginalny filmik prosto z telefonu modelki, opatrzony cyfrowym gwarantem autentyczności.

Dlatego też ktoś zwęszył w NFT-ach potencjał inwestycyjny. W końcu słynne obrazy również mogą mieć wiele reprodukcji, ale tylko oryginał sprzeda się za miliony. Rynek NFT-ów nie bez powodu jest już opisywany w mediach jako gorączka złota – gdy do sprzedaży trafiły (krypto)sneakersy stworzone wspólnie przez (krypto)brand RTFKT Studios oraz 18-letniego (krypto)artystę FEWOCiOUS, twórcom niby-butów w 7 minut udało się zarobić 3,1 miliona dolarów. Ale kryptoubrania to nie tylko domena hipsterskich artystów. Branża mody od lat flirtuje z rynkiem NFT – Nicolas Ghesquière już w 2019 zamieścił prace Beeple’a w kolekcji Louis Vuitton, na długo zanim artysta zainteresował smutnych biznesmenów w garniturach. Z kolei dzięki grom typu freemium, takim jak uberpopularne Fortnite – dostępnym za darmo z opcją dokupienia dodatków w grze – luksusowe marki zyskały dostęp do milionów cyfrowych klientów, którym mogą sprzedać stylizacje dla ich postaci. W końcu pod względem dochodów branża gier bije na głowę przemysł filmowy.

Po co wyrzucać pieniądze na gwiazdorskie kontrakty, skoro marka więcej zarobi na cyfrowych outfitach w The Sims, a gracze, oswojeni z brandem, wrócą do niego na „prawdziwe” zakupy, kiedy zaczną zarabiać? Próby podbicia rynku cyfrowej mody „na opak” także się dzieją. Na przykład dom mody Gucci wypuścił „wirtualne sneakersy”, które możemy założyć sami, a nie nasze awatary w grze. Wystarczy zapłacić 13 dolarów, skierować aparat telefonu na stopy, a ostentacyjne, neonowe obuwie ukaże się naszym oczom, zupełnie jak filtr na Instagramie. Projekt, choć moim zdaniem ciekawy, media na ogół zlekceważyły albo wyśmiały. Ale prawda jest taka, że Gucci, jako jedna z bardzo niewielu marek stara się o względy nowej klasy kryptobogaczy – a w przypadku NFT-ów, tak jak to było z bitcoinami (ta kryptowaluta w ciągu 10 lat zyskała na wartości 215 tysięcy złotych), najwięcej zarobią wcześni inwestorzy. Włoski dom mody ogłosił jakiś czas temu współpracę z Neuno, platformą mody cyfrowej stworzonej przez firmę Dapper Labs, pioniera NFT-ów. Oczywiście, jeśli mówimy o wielomilionowych transakcjach jak obrazy Beeple’a, NFT-y to cyfrowa inwestycja na wzór rynku sztuki. Ale już drobne NFT-y, kupione za symboliczne kwoty, tak jak cyfrowe buty Gucci, mogą stać się atrakcyjnym kanałem komunikacji z nowym, oswojonym z cyfrową rzeczywistością klientem. Taka niby-moda ma więcej sensu niż tani lans na brzydkie niby-buty na Instagramie.

Tekst ukazł się pierwotnie w numerze 6/21 GLAMOUR.