Najpierw była słodką dziewczyną z sąsiedztwa, potem została nastoletnią gwiazdą, chwilę później okrzyknięto ją księżniczką popu. Hot stylizacje kopiowane przez wszystkich i wszędzie, związek z Justinem Timberlakiem, miliony fanów i fanek. Była ikoną late nineties i early twenties. Właściwie wciąż nią jest, ale wiele i wielu postrzega dziś Britney przez pryzmat późniejszych wydarzeń – zgolenia włosów w 2007 roku, jej relacji z mężczyznami i oczywiście problemów, które sprawiły przez lata była pod kuratelą ojca. Dzisiaj jest wolna, inna, bardziej wyzwolona. Chociaż... po przeczytaniu „The Woman in Me” wcale nie jestem tego pewna. 

„The Woman in Me” – kto mi powie, kim jest Britney?

Tak, zdecydowanie byłam jedną z osób, które czekały na premierę książki „The Woman in Me” (w Polsce wydanej przez W.A.B. pod tytułem „Kobieta, którą jestem”). Brit od zawsze była dla mnie prawdziwą cool girl. Miałam może 7-8 lat, kiedy założyłam razem z siostrą „album”, do którego wklejałam wycięte z gazet artykuły i wzmianki o Britney. Uwielbiałam go później przeglądać. Wiedziałam, kiedy są urodziny mojej idolki, jak ma na drugie imię, a „Crossroads. Dogonić marzenia” było moim ulubionym filmem. Jej życie wydawało mi się takie bajkowe, szalone, wręcz nierealnie doskonałe. A potem dorosłam. Spojrzałam na Britney inaczej, wciąż uwielbiałam „Born to Make You Happy”, „Toxic”, czy „Everytime”, ale ona sama no cóż, nie interesowała mnie już tak, jak kiedyś.

Zgolenie włosów, kolejne skandale, medialne przepychanki z byłym mężem, „odklejka” Britney, jak dziś określilibyśmy to, co działo się z nią po okresie największej popularności... Właściwie żaden z niej wzór do naśladowania. Dzisiaj wiemy, że to wszystko nie wzięło się „z niczego”, że Britney wiele przeszła w dzieciństwie, że właściwie nie miała czasu, by się nim cieszyć. 

W „The Woman in Me” Brit pokazuje najwrażliwszą część siebie, wraca do chwil, które wpłynęły na to, co się z nią działo wtedy, kiedy myśleliśmy, że albo ma idealne życie i najlepszego chłopaka na świecie, albo wtedy, gdy większość z nas uważała, że artystką musi być coś nie tak, skoro decyduje za nią ojciec. 

„[She] was born to make you happy”, ale czy sama kiedykolwiek była  naprawdę szczęśliwa?

We wspomnieniach Britney Spears jest silniejsza niż kiedykolwiek, pogodzona z tym, co ją spotkało, ale to, co dzieje się u niej aktualnie na pewno nie jest najlepszym okresem jej życia. Odniosłam wrażenie, że zdanie living my best life mogłaby przypisać jedynie do superkrótkiego okresu przed jakąkolwiek popularnością. 

Britney w momencie, gdy najpierw stawała, a później stała się popularna była nieustannie wykorzystywana przez media i osoby obecne w jej życiu, często bardzo bliskie: matkę, ojca, partnerów. Nie radziła sobie z tym, jej załamanie nerwowe śledził cały świat, a ona nie miała na to żadnego wpływu. Czytałam kolejne fragmenty „The Woman in Me” i jej współczułam, wracałam wspomnieniami do chwil, kiedy wydawało mi się, że ma wspaniałe życie. W rzeczywistości artystka ma za sobą lata spełniania czyichś oczekiwań, nieustannego poszukiwania siebie, błądzenia, prób odzyskania tego, co zabrano jej w momencie, gdy wzięła udział w castingu do „Mickey Mouse Club”.

Zobacz także:

Nie będę spojlerować, pisać, co ujawnia Brit i o kim, bo moim zdaniem nie jest to nic porywającego (plotki, czy „sensacyjne wyznania” były, są i będą). W „The Woman in Me” najciekawsza jest sama główna bohaterka, możliwość zajrzenia do jej pamiętnika. Zderzenia się z tym, co o niej myślimy i co ona sama myśli o sobie z przeszłości. 

„The Woman in Me”: opowieść o dziewczynie, która nigdy nie dorosła (bo jej nie pozwolono)

Britney przez media często jest kreowana na postać tragiczną, na ofiarę popkultury, która przecież ją stworzyła. Czy nią jest? Moim zdaniem w pewnym sensie tak.

Czytałam i myślałam: „kurczę, Britney, jesteś trochę infantylna”, „po czymś takim też miałabym traumę”, „nic dziwnego, że się z nim rozstała”. 41-letnia Brit jest świadoma tego, jak wiele przeszła i ewidentnie pewne etapy ma już za sobą, ale czasami odnosiłam wrażenie, że nigdy nie dorosła. Była małą dziewczynką, z której zrobiono najpierw dziewicę, a potem seksbombę. Dorastała na oczach całego świata, bez taryfy ulgowej. Ciągle oceniana, piętnowana, np. za małżeństwo, które trwało 55 godzin. Latami traktowano ją pobłażliwie, nie podchodzono do niej poważnie. W 2020 roku, mając 39 lat, była pod kuratelą ojca. Nawet osoby należące do ruchu #FreeBritney widziały w niej dziewczynę, a nie dojrzałą kobietę.

Jestem pewna, że jeśli sięgniecie po „The Woman in Me”, wielokrotnie powiecie do siebie: „nie chciałbym/nie chciałabym tego przeżyć”, a ona to przeżyła i przetrwała. 

Jesteście fanami/fankami popkultury? Przeczytajcie tę książkę. Polecam ją też dziennikarzom, dziennikarkom, studentom i studentkom tego kierunku (przy okazji pozdrawiam jedną z moich wykładowczyń, która wielokrotnie na zajęciach z medioznawstwa nawiązywała do „przypadku” Britney). Przeczytajcie ją dla samej historii i po to, by przypomnieć sobie, jak działa świat, który my również kreujemy.

Hej, Brit, jeśli to czytasz (choć pewnie nie) – trzymam za ciebie kciuki! Jeszcze będzie super!