Lizbona – loty i odloty

Stolica Portugalii, rozciągająca się na siedmiu wzgórzach z widokiem na rzekę Tag, to miejsce, które bezwstydnie uwodzi, czaruje, rozbudza apetyt, ma niesamowitą energię. Historia miesza się tu z nowoczesnością, wąskie uliczki stanowią kontrast dla pełnych oddechu, otwartych przestrzeni, imponująca architektura walczy o uwagę z zielenią. Tutejsze atrakcje zawstydzają inne zakątki świata, a temperament miejsca obezwładnia.

Niemal zawsze skąpana w słonecznych promieniach, Lizbona jest jak europejska wersja San Francisco. Ma jednak znaczącą przewagę nad Wietrznym Miastem na amerykańskim Zachodnim Wybrzeżu. Z Warszawy dolecicie tu w nieco ponad 4 godziny liniami WizzAir – nie dość, że szybko, to jeszcze bez dziury w domowym budżecie (aktualnie bilety w obie strony z WIZZ Discount Club Price można kupić za mniej niż 400 zł). Same zalety, a to dopiero początek.

Lizbona – co zobaczyć?

Po wylądowaniu na lotnisku w Lizbonie najlepiej od razu zostawić walizki w hotelu (lub gdziekolwiek zabukowaliśmy nocleg) i wyruszyć przed siebie. Bo w tym 500-tysięcznym i zadziwiająco kameralnym mieście znajdziecie wszystko i trochę więcej.

Można zacząć od kieliszka porto na jednym z niezliczonych punktów widokowych i pogapienia się na rzekę. Można wystartować w eleganckim centrum i ruszyć do pierwszorzędnych muzeów – z imponującym Muzeum Gulbenkiana czy Muzeum Skarbu Królewskiego (Museu do Tesouro Real) na czele. Można pozaglądać do gotyckich kościołów, skosztować morskich specjałów, godzinami podziwiać przepiękne płytki azulejos na fasadach budynków, a wieczorem posłuchać fado (dla jednych muzyki pełnej tęsknoty, dla innych – rozdzierającej serce). Przede wszystkim jednak warto nasycić się ciepłem (w grudniu temperatury na poziomie 18-20 stopni nie są niczym niezwykłym, a gdy przygrzewa słońce, jest nawet lepiej).

Zobacz także:

My oczywiście biegniemy nad rzekę i w mgnieniu oka orientujemy się, czemu porównanie do San Francisco jest bardzo na miejscu. Podobnie jak ikoną San Francisco jest most Golden Gate, tak symbolem Lizbony jest dziś Most 25 Kwietnia (Ponte 25 de Aprile), łączący miasto z miejscowością Almadą (nad którą góruje statua Jezusa z rozpostartymi ramionami, zwana Cristo Rei – mniejsza kopia pomnika Chrystusa Króla z Rio de Janerio). Most w Portugalii jest znacznie młodszy od amerykańskiego (oddano do użytku w 1966 roku, nadając mu imię Antónia Salazara, portugalskiego dyktatora, który jako premier sprawował władzę przez 36 lat; autorytarny system runął 25 kwietnia 1974 roku, gdy w kraju doszło do bezkrwawej rewolucji, a na pamiątkę tych wydarzeń zmieniono nazwę mostu na dzisiejszą). Mimo to na pierwszy rzut oka obie budowle są nie do rozróżnienia. Mają podobną długość i wysokość, zbliżoną do siebie konstrukcję i czerwony kolor, który cudownie mieni się w błękicie wody. Jeśli na Instagram wrzucicie zdjęcie lizbońskiego Mostu 25 Kwietnia bez oznaczenia miejsca, gwarantuję – znajomi będą was pytać o Kalifornię.

fot. Adobe Stock

Lizbona – atrakcje Alfamy

Na tym nie koniec podobieństw. Spacerując po ulicach oblepiających strome wzgórza San Francisco, można się nieźle zmęczyć. Góra-dół, góra-dół, wchodzisz, zachwycasz się, schodzisz, powtórz. Tak samo wędrując po Lizbonie, ekspresowo przekonujemy się, że najlepsze cardio robi się z dala od siłowni. Najdobitniej zaznamy tego w Alfamie, najstarszej i najbardziej urokliwej dzielnicy metropolii, jedynej, która nie ucierpiała na skutek trzęsienia ziemi w 1755 roku. Szwendając się po okolicy, warto zajrzeć do Katedry Sé, kościoła św. Antoniego z XII wieku i oczywiście – zbudowanego w czasach mauretańskich Zamku św. Jerzego, z którego roztacza się obłędny widok na zabudowania wokół. 

Wiele uliczek, na których przed laty narodziło się fado, jest tak stromych i wąskich, że nie ma tu szansy dla samochodów. Wybrukowane trakty to wznoszą się, to opadają, nie mając dla naszych stóp litości. Wystarczy jednak zaopatrzyć się w sportowe buty i choć odrobinę formy, a wówczas ten wysiłek zostaje sowicie nagrodzony.

Lizbona – punkty widokowe

Bo trzeba wiedzieć, że Lizbona to miasto bezkonkurencyjnych punktów widokowych (miradouros). Tych oficjalnych jest podobno 16, ale w rzeczywistości znajdziesz ich o wiele więcej, w najmniej spodziewanych zakątkach. Ich zatrzęsienie jest właśnie w Alfamie. Poza wspomnianym zamkiem, z którego można obserwować całe miasto, jest jeszcze kilka miejscówek jakby stworzonych pod instagramowe fotki. Miradouro das Portas do Sol (punkt widokowy Bram Słońca) to nie bez kozery jedna z najbardziej obleganych lokalizacji na mapie stolicy Portugalii. Można tu usiąść przy jednym z kiosków i napić się kawy, zerkając na czerwone dachy budynków, połyskującą w słońcu kopułę Panteonu Narodowego, a także klasztor i kościół św. Wincentego, oficjalnego patrona Lizbony.

Instagramowym pewniakiem jest też bezdyskusyjnie Miradouro de Santa Luzia (punkt widokowy św. Łucji). Przez większą część roku kwitną napęczniałe od koloru bugenwille, a strojności całości dodaje pergola z azulejos. Pod nami rozpościerają stare zabudowania Alfamy i rzekę Tag. Pięknie jak ze scenografii filmowej. Nawet San Francisco może takich miejsc Lizbonie pozazdrościć.

Lizbona – tramwaje i elegancja

Skoro znów jesteśmy przy Kalifornii, nasuwają się kolejne analogie, a to za sprawą tramwajów, które przecinają centrum portugalskiej stolicy malowniczymi trasami. Podobnie jak tramwaje linowe w San Francisco na stałe wpisały się w krajobraz miasta, tak trudno sobie wyobrazić sobie Lizbonę bez małych, żółtych wagonów. Szczególnie tego o numerze 28, którego trasa, wytyczona w 1914 roku, wiodąca przez dzielnice Graça, Alfama, Baixa, Chiado, Bairro Alto i Estrelę, jest z pewnością najdłuższa i najciekawsza ze wszystkich dostępnych. Przejażdżka lizbońskim tramwajem 28 jest jedną najpopularniejszych atrakcji Lizbony, ale polecamy ją tylko tym, którzy nie boją się tłoku.

My wciąż stawiamy na własne nogi. Po niezwykle dziś eleganckich dzielnicach Chiado i Baixa, gdzie oprócz tradycyjnych sklepów znajdują się te drogie i luksusowe, spacerujemy tak długo, aż dotrzemy do Placu Handlowego (Praça do Comércio). Majestatyczny plac, jeden z najbardziej reprezentacyjnych w mieście, z trzech stron okolony jest XVIII-wiecznymi budynkami, a od południowej strony otwiera się na rzekę. Dszczętnie zniszczony w 1755 roku przez trzęsienie ziemi, zbudowany od zera w ramach planu nowej dzielnicy Baixa, pyszni się dziś pomnikiem króla Józefa I i łukiem Rua Augusta z punktem widokowym na szczycie. Na ten ostatni warto wdrapać, bo obrazy, które zobaczymy są ponownie nieziemskie.

Pod Łukiem Triumfalnym wkraczamy na najbardziej reprezentacyjną ulicę Lizbony, Rua Augusta. Wybrukowana mozaikami, z mnóstwem restauracji i sklepów, arteria ciągnie się dalej do placu Rossio, jednego z ośrodków życia kulturalnego i towarzyskiego miasta. Kosztujemy pieczonych kasztanów z jednego z ulicznych kramów i udajemy się na kieliszek tradycyjnej wiśniówki. Najlepiej smakuje ta sprzedawana w działającym od 1840 roku barze, a właściwie maleńkim kiosku A Ginjinha, który nazwę wziął od słynnego lizbońskiego napoju. 

Lizbona – co jeszcze warto zwiedzić?

Podczas eksplorowania Lizbony, pod żadnym pozorem nie można pominąć dzielnicy Belém, gdzie rzeka Tag łączy się z Atlantykiem. Punktem obowiązkowym do odwiedzenia tu jest charakterystyczna Wieża Belém (Torre de Belém), która powstała w XVI wieku i niegdyś strzegła wejścia do portu. Będąc na miejscu, nie można też nie wejść do Klasztoru Hieronimitów (Mosteiro dos Jerónimos), który został zbudowany w pierwszej połowie XVI wieku (w podzięce za szczęśliwą podróż Vasco da Gamy do Indii) i należy do najważniejszych zabytków w całej Portugalii. Strzelista budowla, będąca olśniewającym przykładem stylu manuelińskiego, jest unikatem w skali świata. Nie bez kozery została – podobnie jak wspomniana wieża – wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

fot. Adobe Stock

To właśnie w Klasztorze Hieronimitów w XVIII wieku narodziły się najsłynniejsze lizbońskie słodkości – pastéis de nata. Przepis na babeczki z budyniowym nadzieniem we francuskim cieście został w XIX wieku sprzedany przez zakonników portugalskiemu biznesmenowi z Brazylii. Jego rodzina do dziś jest w posiadaniu oryginalnej receptury, która podobnie jak nazwa Pastéis de Belém, jest opatentowana. Babeczek wypiekanych (nieprzerwanie od 1837 roku do dnia dzisiejszego) według pilnie strzeżonego przepisu można skosztować w kawiarni o nazwie deseru. A czy warto zanurzyć zęby w tę słodycz? Cóż, jedząc pastéis de nata, masz wrażenie, jakbyś chrupał/-a słońce. Cukier i cynamon łączą się w szalonym tańcu. Radość wypełnia kubki smakowe.

Lizbona – co krok to wspaniała opowieść

Niestety na ten moment to już koniec lizbońskich przyjemności. Liniami WizzAir wracamy do domu. Stolica Portugalii żegna nas zachodzącym słońcem, woda niczym cekiny połyskuje w różowych promieniach. Miasto migocze wieczornymi światłami, kusząc do powrotu. Lizbona jest nawet się nie kryje ze swoją strategią: rzuciła na nas urok i bezwstydnie zaprasza w kolejną podróż. Co tu dużo mówić – nie zamierzamy się opierać.

Zdjęcia: (poza podpisanymi inaczej) Anna Jastrzębska. Zobacz więcej w naszej GALERII.