Mam suchą cerę, a to wiąże się z tym, że brakuje jej zdrowego blasku. Staram się rozświetlać ją na wszystkie możliwe sposoby. Ten najłatwiejszy to oczywiście użycie rozświetlacza. Samo maskowanie matowej i pozbawionej blasku cery jednak mi nie wystarcza. Jest to niedostateczne rozwiązanie nie tylko z tego powodu, że często rezygnuję z makijażu, ale po prostu dlatego, że potrzebuję aby moja skóra była zdrowa, nawilżona i na taką też wyglądała. Jakiś czas temu pisałam, że znalazłam najpiękniejszy rozświetlacz pod słońcem. Okazuje się, że ta sama marka miała mi do zaoferowania znacznie więcej. Nawilżająco-rozświetlające trio, które używam od jakiegoś czasu, pozwoliło mi się o tym przekonać na własnej skórze. W dni bez makijażu także mogę się cieszyć efektem glow. Wystarczą trzy kosmetyki, choć oczywiście sam rytuał pielęgnacyjny ma więcej kroków. Nigdy nie zapominam o dobrym przygotowaniu twarzy do zabiegów, więc zaczynam od dokładnego oczyszczania i wszystkim polecam identyczne podejście.

Tonik rozświetlający Charlotte Tilbury Glow Toner

Kiedyś nie doceniałam toników. Teraz zajmują szczególne miejsce w mojej kosmetyczce. Mam swoje ulubione, ale co jakiś czas testuję też coś nowego, żeby pozwolić sobie odkryć nowy przebój. Jakiś czas temu w moje ręce trafił tonik Charlotte Tilbury Glow Toner. Markę znałam przede wszystkim za sprawą kosmetyków do makijażu, ale polubiłam też jej krem, więc i tu liczyłam na coś, czym koniecznie będę się chciała podzielić. I na szczęście tak właśnie się stało. Zacznę od pierwszych wrażeń po otworzeniu opakowania. Tonik ma przyjemny zapachy, który jest lekko cytrusowy i świeży, ale jeszcze większe wrażenie robi jego konsystencja. Ta bowiem pozwala używać go na dwa sposoby. Z jednej strony może być aplikowany wacikiem. Z drugiej jest płynny, ale nie całkowicie wodnisty, wiec można też rozetrzeć go w dłoniach i wykonać nimi masaż twarzy. Tak właśnie robię, co sprawia, że pielęgnacja staje się bardzo przyjemna. Ten bezkwasowy tonik ma za zadanie delikatnie odnowić powierzchnię skóry, zmniejszyć widoczność porów i nadać cerze efekt glow. Ze wszystkim zadań wywiązuje się na piątkę. Odpowiada za to kilka składników. Efolactive™ (ekstrakt z opuncji figowej) wspomaga naturalny proces złuszczania naskórka. Poretight (pozyskany z kwiatu czerwonej koniczyny) zwęża pory. Niacynamid wspiera nawilżenie, ma właściwości regneracyjne, a do tego jest silnym antyoksydantem. Superpeptyd RoyalEpigen P5 to peptyd biomimetyczny, który rozjaśnia i ujednolica koloryt. Tym sposobem skóra otrzymuje to, czego potrzebuje dla naturalnego efektu glow.

 

 

Fot. archiwum prywatne

Serum nawilżające Charlotte Tilbury Magic Serum Crystal Elixir

Drugim kosmetykiem z mojego rozświetlającego trio jest serum Charlotte Tilbury. Najczęściej sama układam rytuał pielęgnacyjny, ale w tym przypadku postawiłam na zestaw jednej marki i wychodzę na tym na plus. Nie jest to zresztą pierwszy przypadek, kiedy seria tak dobrze ze sobą współgra, że nie ma potrzeby niczego zmieniać. Serum nawilżające Charlotte Tilbury Magic Serum Crystal Elixir to jednocześnie kosmetyk przeciwstarzeniowy. Głównym wsparciem, którego potrzebuje moja skóra, jest jednak odpowiednie nawodnienie, które przekłada się na jej zdrowszy wygląd. Działanie na kilku polach to dodatkowy bonus, za który tylko rośnie plus przy tej pozycji. Zapach i konsystencja serum są zbliżone do tych, które opisałam przy toniku. Podobnie wygląda w moim przypadku też sama aplikacja. Najpierw kosmetyk trafia z pipety na dłoń. Potem jest roztarty, żeby połowa trafiła na drugą i dopiero obiema nakładam go na twarz. Delikatny zapach i masaż sprawiają, że to kolejny niezwykle przyjemny punkt pielęgnacji. Formuła serum Charlotte Tilbury bazuje na trzech składnikach. Pierwszym z nich jest złota witamina C (bardziej stabilna forma witaminy C), która odpowiada za wyrównanie i rozjaśnienie kolorytu cery oraz za jej rozświetlenie. Kwas poliglutaminowy, który nawilża czterokrotnie silniej niż kwas hialuronowy, dodatkowo jeszcze pozwala wygładzić linie. Niacynamid 5% odpowiada za zmniejszenie widoczność porów i poprawę ogólnego wyglądu cery.

 

Zobacz także:

 

Fot. archiwum prywatne

Krem nawilżający Charlotte Tilbury Charlotte’s Magic Cream

Ostatnim kosmetykiem, który tworzy moje rozświetlające trio, jest nawilżający krem Charlotte Tilbury Charlotte’s Magic Cream. O tym kosmetyku pisałam już chociażby przy okazji recenzji podkładu Charlotte Tilbury Airbrush Flawless Foundation. Wtedy wspomniałam o nim jedynie jako o bazie, która nadaje się pod makijaż. Po dłuższym testowaniu to natomiast przede wszystkim ostatni punkt rytuału, który pozwala mi cieszyć się promienną cerą. Charlotte Tilbury po raz pierwszy użyła kremu nawilżającego Magic Cream, żeby wspomóc matową, zmęczoną skórę modelek na tygodniach mody. Mogę potwierdzić, że ta sama formuła sprawdza się świetnie także w domowej pielęgnacji przesuszonej i pozbawionej życia skóry. Delikatny zapach i konsystencja, która nie jest ani typowo lekka, ani też ciężka, to kolejny kosmetyk, do którego aplikacji używam obu dłoni. Czasy, w których w jednej ręce trzymałam słoik, a drugą nakładałam mazidło na twarz, już dawno minęły. Tak jest po prostu dużo przyjemniej. W formule zawarto 8 magicznych składników, które dbają o skórę i jak najlepsze nawilżenie. Mieszanka peptydów dba o jędrność skóry. Witamina C i E to w tym przypadku rozjaśniający tandem, który dba o ujednolicenie kolorytu. Olej różany, który jest źródłem naturalnego kwasu linolowego, odpowiada za ożywienie. Kwas hialuronowy nawilża, a dodatkowo wspiera go w tym ekstrakt z kwiatów frangipani. Olej kameliowy również nawilża i odżywia cerę, a przy tym nadaje jej promienny wygląd. Aloes nawilża i wygładza. Masło shea odżywia i zmiękcza skórę.

 

 

Fot. archiwum prywatne

Fot. archiwum prywatne