Ukrywa drobne niedoskonałości, wyrównuje kolor skóry, a do tego daje efekt naturalnego glow. Mowa o nowym podkładzie? Nie tym razem! Odkryłam produkt, który nie tylko rozświetla moją skórę lepiej niż niejeden rozświetlacz, ale do tego skutecznie ją nawilża i odżywia. To bez wątpienia najlepszy krem rozświetlający, jaki testowałam. Do tego jest wegański, made in Poland i dba o ekologię.

To najlepszy krem rozświetlający, jaki testowałam – opis

Krem Mandarin Glow od marki Make Me Bio to rozświetlająco-nawilżający produkt, przeznaczony do każdego rodzaju skóry. Jak sama nazwa wskazuje, zapewnia efekt glow, który gwarantuje tysiące mikrodrobinek odbijających światło, a tym samym wyrównujących kolor skóry i tuszujących ewentualne niedoskonałości. Tym samym krem może okazać się skutecznym zamiennikiem ulubionego podkładu, bazą pod makijaż lub punktowym rozświetlaczem – do wyboru, do koloru.

Poza kwestiami rozświetlenia (o których więcej później), krem posiada również właściwości nawilżające. W składzie znajdziemy bowiem całą gamę składników odpowiedzialnych za regenerację, nawilżenie, łagodzenie i kojenie. Kilka z nich to:

  • Olejek jojoba, który skutecznie nawilża i normalizuje (a do tego szybko się wchłania, dzięki budowie zbliżonej do ludzkiego sebum).
  • Kwas hialuronowy, który wykazuje działanie regeneracyjne i silnie nawilżające oraz chroni przed działaniem wolnych rodników.
  • Sok z liści aloesu, który działa antyoksydacyjnie, nawilżająco oraz łagodząco, ale również delikatnie ściągająco.
  • Ekstrakt z rumianku, który działa silnie łagodząco, oczyszcza i wspiera neutralizację wolnych rodników.

To najlepszy krem rozświetlający, jaki testowałam – recenzja

Z marką Make Me Bio znam się nie od dzisiaj. Kilka lat temu zakochałam się w ich zielonym kremie dla cery skłonnej do wyprysków, który w tamtym czasie był prawdziwym must have w mojej kosmetyczce (serio, zużyłam w tamtym czasie kilkanaście słoiczków tego produktu). Widząc więc nowość w ofercie polskiej marki, ochoczo przystąpiłam do testu.

Pierwsze, na co zwróciłam uwagę to zapach. Krem Mandarin Glow, jak sama nazwa wskazuje, pachnie mandarynką. Nie jest to aromat przywołujący na myśl święta Bożego Narodzenia, a raczej cytrusowe wspomnienie wakacji w ciepłych krajach (dzięki czemu codziennie choć przez chwilę czuję się, jakbym była na urlopie). Chwilę później w oczy rzuciła się perłowa konsystencja kremu, która spokojnie mogłaby konkurować o oszałamiający efekt glow z niejednym rozświetlaczem. Wszystko za sprawą tysiąca mikrodrobinek, które odbijają światło tak, że wszelkie niedoskonałości pozostają niemalże natychmiast zatuszowane, a koloryt skóry wyrównuje się perfekcyjnie. Po regularnym stosowaniu mogę spokojnie stwierdzić, że to krem, który skutecznie zastąpić może ulubiony podkład lub krem BB. Jest po prostu boski!

fot. archiwum prywatne

Poza standardowym stosowaniem kremu, w dni, kiedy zależy mi na mocniejszym rozświetleniu, nakładam go również na obojczyki i ramiona, oraz buduję drugą warstwę punktowo na kościach policzkowych (czekając oczywiście, aż pierwsza warstwa w pełni się wchłonie). Zastosowań Mandarin Glow jest więc naprawdę wiele (a do tego jest w szklanym, ekologicznym słoiczku i do tego made in Poland – czyli same plusy, zero minusów).

Zobacz także: