Francuski rząd ogranicza nastolatkom dostęp do social mediów. Według nowych przepisów dzieci poniżej 13 r.ż. nie będą tam mogły założyć konta na Instagramie, TikToku, Facebooku, a te do 15 r.ż. będą potrzebowały zgody rodziców. U nas zgodnie z regulaminem FB i IG osoba mająca mniej niż 13 lat też nie może utworzyć sobie profilu, ale te obostrzenia bardzo łatwo obejść. Czy przydałyby się nam ostrzejsza weryfikacja i takie regulacje prawne, jak przyjęte przez Francuzów i amerykański stan Utah, a wcześniej m.in. Hiszpanię i Koreę Południową, gdzie trzeba ukończyć 14 lat, by założyć konto?
Myślę, że to dobry punkt wyjścia. W Polsce żeby założyć konto w social mediach, trzeba tylko podać datę urodzenia, ale przecież można to łatwo sfingować. I tak też się dzieje. Dzieciaki, najczęściej na etapie pójścia do szkoły, w wieku około siedmiu lat, sobie tę datę przesuwają i zakładają konta na Facebooku, Messengerze, Twitterze i Instagramie. Zwykle ich rodzice o tym wiedzą. Część nie jest świadoma ograniczeń wiekowych, ale wielu przymyka na nie oko. A to nic innego jak przyzwolenie na oszustwo i naginanie zasad. Poza tym taka zmiana jest potrzebna, by chronić młode osoby przed szkodliwym wpływem internetu, z którego rodzice często nie zdają sobie sprawy, udostępniając dzieciom telefon albo tablet, żeby zajęły się sobą i zwyczajnie im nie przeszkadzały.

Efekt jest taki, że dzieci ogarniają nowe technologie lepiej niż rodzice. Niemal rodzą się z tabletem w ręku.
Mamy dostęp do badań, które pokazują, że aż 40 proc. polskich dzieci w wieku roku i dwóch lat korzysta z telefonów i tabletów. Co trzecie z nich robi to codziennie. One dorastają równolegle z technologią i dla nich to są naturalne narzędzia. Ale zagrożeń jest mnóstwo. Choćby to, że gdy dziecko spędza dużo czasu w internecie, nie poznaje świata dookoła, nie uczy się go. A taka wiedza jest konieczna,by móc w nim dobrze funkcjonować, mieć pasje, relacje, cele i wartości. Potem na różnych etapach życia młode osoby nie potrafią nawiązywać kontaktów, rozpoznawać niebezpiecznych sytuacji ani na nie reagować. Dzieci z racji wieku i braku doświadczeń są też łatwymi ofiarami nadużyć, przestępstw, ale i wpływów – reklam, mediów, różnych treści, które krążą w sieci. Dziecko z natury jest ufne, postrzega dorosłego jako autorytet i tak samo podchodzi do przekazu w internecie. Chłonie go bez filtra, co z tych informacji jest prawdziwe i warte uwagi. Badania pokazują, że dzieci i młodzież są zdane na siebie w korzystaniu z sieci. Same sobie weryfikują treści, a gdy mają wątpliwości, sięgają po wsparcie rówieśników, którzy wiedzą tyle, co oni. Nie mają ani wiedzy, która ochroni ich przed wpływem niebezpiecznych treści, ani przewodnika w postaci rodzica, który poznaje z nimi świat wirtualny i uczy zdrowych nawyków w korzystaniu z sieci.

Przed jakimi zagrożeniami mogłoby to je uchronić?
Choćby przed tym, że dzieci mogą łatwo paść ofiarą oszustwa i ujawnić dane wrażliwe, np. adres. Pytanie, gdzie w danej chwili są, nie budzi ich wątpliwości, same chętnie udostępniają lokalizację. Kolejne zagrożenie - niebezpieczne treści, na które mogą natknąć się nawet niechcący. Osoby w późniejszym wieku uzależnione od porno często pierwszy raz trafiają na nie właśnie przez przypadek. W sieci jest też mnóstwo hejtu, agresji, cyberprzemocy, które mają niekorzystny wpływ na psychikę młodych osób. Z powodu drastycznych obrazów mogą one doświadczyć PTSD (zespołu stresu pourazowego). Czasem zdjęcie wyświetlone przez trzy sekundy sprawia, że dziecko przez kilka kolejnych miesięcy mierzy się z traumą i silną reakcją na tę treść. Ponieważ w sieci jest przyzwolenie na wszechobecną przemoc i agresję, może też zacząć myśleć, że hejt to siła, że ktoś popularny ma prawo tak traktować innych. Sporo dzieciaków ma styczność z hazardem w sieci w postaci gier online. To także stwarza ryzyko uzależnienia albo narażenia rodziców na duże straty. Do tego dochodzą kwestie samooceny, poczucia własnej wartości i zdrowia psychicznego – to, jak młodzi ludzie postrzegają siebie pod wpływem tego, co widzą w mediach, i jakie to wywołuje u nich emocje. Towarzyszy im tzw. FOMO, stałe czucie napięcia i niepokoju, są ciągle w gotowości, by sprawdzać przychodzące co chwila powiadomienia. Chcą być non stop online, by mieć kontrolę nad tym, co się dzieje w sieci. Nawet gdy widzą, że to nie wpływa na nich dobrze, tracą czas, są przygnębieni, trudno im się skupić i zebrać do nauki, to i tak nie są w stanie się od tego odciąć. Wytwarza się u nich nawyk bezrefleksyjnego skrolowania na tzw. autopilocie. Pojawiają się też liczne krytyczne myśli na temat samych siebie, własnych umiejętności, wyglądu.

Zwłaszcza wyglądu, z którego aż 60 proc. polskich nastolatek jest niezadowolonych i chciałoby go zmienić – według badań w ramach programu Dove Self-Esteem 2022. Z kolei aż 67 proc. dziewczynek w wieku 10–13 lat chce wyglądać jak obserwowane influencerki. To wszystko wina Instagramu?
Już sam okres dorastania jest trudny dla kształtowania się samooceny. Młodzi ludzie różnie radzą sobie z licznymi zmianami w ciele, jak trądzik, rosnące piersi, zarost, mutacja. Jeśli do tego ciągle obserwują idealne sylwetki pięknych ludzi, a sami czują się brzydcy, to jest to bardzo przytłaczające. Zwłaszcza że dla nich świat wirtualny to taka sama rzeczywistość jak ta tu i teraz i jednakowo przeżywają wszystko, co się tam dzieje. Co więcej, osoba, która siebie nie akceptuje, szuka tej aprobaty na zewnątrz, np. w social mediach. Duże znaczenie ma obietnica szybkiej nagrody – wstawiam zdjęcie i zaraz mam 50 serduszek. Albo nie mam, jestem smutna i myślę, że coś ze mną nie tak. Osoby w wieku 11–15 lat są bardzo skupione na tej nagrodzie i za wszelką cenę do niej dążą. Przez to stają się bardziej podatne na wpływy i trudno jest im odmówić, gdy nie mają na coś ochoty. Ale zgodzą się, bo dzięki temu usłyszą coś fajnego na swój temat i lepiej się poczują. I tak samo jest w przypadku wyglądu. Próbując się dopasować, nastolatki dążą do instagramowego kanonu, który nie dość, że jest nierealny, to jeszcze wyprany z indywidualności, oparty na klonach.

Patrząc na wyidealizowane zdjęcia influencerów, młode osoby są przekonane, że oni tak wyglądają, i też chcą tak wyglądać. Ale nie wiedzą, że nigdy nie osiągną tego celu.
Bo to sztucznie wykreowany obraz, nad którym sztab ludzi pracuje godzinami. To potęguje niezadowolenie z siebie i ryzyko zaburzeń postrzegania własnego ciała, w tym zaburzeń odżywiania, i może skłaniać do groźnych zachowań, które mają do tego ideału doprowadzić. Wśród nastolatków szczególnie popularne są ryzykowne praktyki wokół odchudzania: głodzenie się, połykanie jaj tasiemca, tabletki o nieznanym składzie, owijanie się folią, by pozbyć się cellulitu. Wymieniają się też w sieci „trikami” np. na powiększanie ust, wkładają je w korki od butelek, by nienaturalnie opuchły. Nie weryfikują, czy to bezpieczne, testują te porady od razu na sobie, co może się skończyć uszkodzeniem ciała. Coraz więcej młodych osób korzysta z chirurgii plastycznej i medycyny estetycznej. W teorii jest to dozwolone od 18 r.ż., ale pracując z nastolatkami, widzę, że często 16-, a nawet 14-latki mają powiększone usta, sztuczne rzęsy. Za zgodą, ale bez świadomości rodziców, z czego się to bierze i do czego może prowadzić.

Tak jak wielu rodziców nie zauważa ryzyka zjawiska tzw. sharentingu, z którym też chce walczyć francuski rząd. Aż 90 proc. Francuzów dzieli się zdjęciami swoich dzieci poniżej 5 r.ż. Bez wiedzy i de facto zgody samych zainteresowanych.
Bezmyślne upublicznianie wizerunku dzieci naraża je na różne niebezpieczne sytuacje. W sieci grasują szajki pedofilskie, które właśnie na social mediach szukają zdjęć małoletnich, zwłaszcza takich, na których są one rozebrane albo przedstawione w dwuznacznych sytuacjach. Ponadto zdjęcia raz udostępnione w internecie nie znikają. Nawet jeśli je usuniemy, nie ma pewności, czy ktoś ich nie utrwalił, nie zrobił screena i potem tego nie wykorzysta. W przypadku influencerek i celebrytek – nawet jeśli nie pokażą one twarzy malucha, to i tak nieraz wiadomo, że to dziecko tej osoby, co może je potem narazić na wyzwiska, hejt, wyśmiewanie w szkole. Takie nieuszanowanie godności, prywatności i niepodmiotowe podejście do dziecka jest bardzo krzywdzące. Bez względu na wiek ma ono prawo nie chcieć być osobą publiczną. A zwykle nikt z rodziców o to dzieci nie pyta, a nawet jak zapyta, to nie powie o realnych konsekwencjach, co wyniknie z tego fajnego, a co może być niebezpiecznego. Pamiętajmy, że przykład idzie z góry i to dorośli odpowiadają za to, by młodzież i dzieci chronić, uświadamiać je i ograniczać im dostęp do niektórych miejsc w internecie. Tylko jak mają to zrobić, skoro nieraz sami dali się złapać w ryzykowne pułapki albo nie mają pojęcia, co to TikTok, nie potrafią obsługiwać Instagramu, są odcięci od świata cyfrowego i nie chcą się go nauczyć. Brakuje rodziców świadomych, umiejących korzystać z nowych technologii, ale w sposób bezpieczny i służący nam. A niestety bez nich trudno będzie zapewnić dzieciom i młodzieży rzetelną edukację i ochronę.

Na szkołę też średnio można liczyć w tej kwestii.
Na informatyce często brakuje nawet jednej godziny o tym, jakimi hasłami zabezpieczać swoje konto, aby uchronić się przed atakiem hakerskim, albo czemu nie wolno ich udostępniać nawet najlepszej przyjaciółce. Dzieciaki mają w szkole kontakt z technologią, ale nie jest on dostosowany do obecnej rzeczywistości. Takie lekcje z bezpieczeństwa cyfrowego bardzo by się przydały, ale prowadzone przez kogoś, kto się na tym zna i uchodziłby za autorytet. To młodzi są w tej kwestii ekspertami i nieraz przewyższają wiedzą nauczycieli, są w stanie ich zagiąć.

Zobacz także:

Czyli aby móc edukować dzieci, dorośli powinni zacząć od własnego podszkolenia się w sieci?
Nawet jeśli rodzice unikają social mediów, powinni wiedzieć, jak się ich używa. Jeśli 13-latek upiera się, że chce i potrzebuje założyć konto, to niech to robi wspólnie z rodzicami. W kontekście dzieci w internecie często nawiązuję do metafory noża jako niebezpiecznego, ale i potrzebnego narzędzia. Gdy uczymy dziecko kroić, to nie dajemy mu najostrzejszego noża, tylko robimy to razem z nim, trzymamy nóż, rękę dziecka. Tak samo z internetem: jeśli nie poinstruuję dziecka, jak się nim posługiwać, może ono zrobić sobie krzywdę. Dlatego też dobrze jest wprowadzić w domu zasady polityki ekranowej – dotyczące np. limitu używania sprzętu. Im wcześniej je wdrożymy, tym większe szanse, że będą nam długo służyć. Tyle że one muszą się zacząć od dorosłych, żeby miały szansę być powielane u dzieci. Warto też kształtować zdrowe nawyki – najpierw u nas samych – i potem stosować je wspólnie, np. odkładać telefon podczas posiłków i najpóźniej na godzinę przed pójściem spać, żeby nie być ciągle narażonym na szkodliwe światło ekranu. Młode osoby często nie mogą zasnąć, ale siedząc z telefonem w łóżku, nie dają sobie szansy, by organizm się uspokoił. Zadaniem rodzica jest także tzw. reality check – uświadamianie dziecku fikcji w postaci fake newsów czy obrazów tworzonych przez AI, które nie mają odbicia w rzeczywistości. Chodzi o to, by uwrażliwiać młode osoby na prawdę i kierować je w stronę realu. Warto inwestować też w alternatywne metody spędzania czasu: sport, kino, planszówki, spacery. Wspólne aktywności umacniają naszą więź. Plus im więcej rzeczy będziemy robić razem, tym mniej dziecko będzie samo w sieci.  

materiały prasowe

Agnieszka Dąbrowska – psycholożka dzieci i młodzieży, pracuje w warszawskiej poradni MeWell Strefa Zdrowia Psychicznego.