„Miłość po angielsku” – o czym to jest?

Rzecz jest o dwójce ludzi – Polaku Stefanie i Brytyjce Emily, którzy 15 lat wcześniej tworzyli parę, jednak nie doczekali się szczęśliwego zakończenia. Gdy niespodziewanie spotykają się „w innej epoce”, na lotnisku w Londynie, uczucie ożywa na nowo. Oboje są po przejściach, każde na innym etapie życiowej „wycieczki”.

On pracuje w tej samej knajpie, w której kelnerował, gdy się poznali. Zatrzymał się w miejscu i nie chce z niego ruszyć, bo jest mu bezpiecznie. Ją wywiało na drugi koniec świata, ale próby doścignięcia szczęścia nie przyniosły spełnienia. Gdy wraca do Londynu, ma wrażenie, że znów znalazła się w punkcie zero...

Czy czterdziestoparolatkowie dojrzeli na tyle, by dać sobie drugą szansę? Czy zrozumieli, że kiedy pośród 8 miliardów na świecie uda ci się spotkać bratnią duszę, to nie można tego spieprzyć (a przynajmniej nie dwa razy z rzędu)? O tym musicie przekonać się same i sami w kinie. My zaś skupmy się na mocnych i słabych stronach napisanej i wyreżyserowanej przez Bena Heckinga opowieści.

„Miłość po angielsku” – recenzja

Na początek wyjaśnijmy sobie dość ważną kwestię: to nie jest film, który zmieni wasze życie. Historia, która nie jest tak bezpretensjonalna, jak zamierzała być, opiera się na mocno ogranym schemacie i jest zwieńczona banalnym zakończeniem. Mimo to „Miłość po angielsku” (angielski tytuł: „Up on the Roof”) ogląda się przyjemnie. A jeśli akurat macie gorszy czas, to z pewnością nie raz i nie dwa na seansie się uśmiechniecie.

Pierwsza i najważniejsza rzecz z perspektywy polskich widzów i widzek to oczywiście aktorstwo. Piotr Adamczyk w roli Stefana jest absolutnie czarujący z tym swoim – kokieteryjnie określanym jako niedoskonały – angielskim. Zwłaszcza w stylówce niczym z Bonda (z której na ekranie wszyscy się podśmiewają), polski aktor wypada bezbłędnie.

Partneruje mu brytyjska aktora hiszpańskiego pochodzenia, Natalia Tena. Gwiazda serii filmów o Harrym Potterze (gdzie wcieliła się w Nimfadorę Tonks) oraz hitowego serialu HBO „Gra o tron” (gdzie zagrała Oshę) ma w sobie niewymuszoną naturalność, która wręcz emanuje z każdej sceny.

Obok dwójki centralnych postaci widzimy też oczywiście innych bohaterów. Whale (Nathaniel Parker), Kate (Moyo Aande) czy Kaleb (Waj Ali) to bliscy przyjaciele zakochanych, którzy towarzyszą im w ich przygodzie. I warto docenić fakt, że w tej historii, obok nie zawsze wydarzonych członków i członkiń rodziny biologicznej (w roli Claire świetna Deborah Findlay), to właśnie przyjaciele są rodziną prawdziwą, bo wybraną. Sprawdzoną i sprawdzającą w się w potrzebie, trzymającą sztamę nawet mimo nieporozumień i niesnasek. W końcu skoro na świecie żyje 8 miliardów ludzi, to czemu ograniczać się do schematów, które nie zawsze służą nam w relacjach?

Zobacz także:

„Miłość po angielsku” – warto obejrzeć?

Warty odnotowania w „Miłości po angielsku” jest też fakt, że postaci, które tu oglądamy, nie są hollywoodzkimi klonami z nieruchomymi twarzami. Nie ma tu zjawiskowo pięknych „bogiń seksu” ani „zabójczo przystojnych macho”, na widok których miękną nogi. Jest za to różnorodność (zarówno jeśli chodzi o wiek, sylwetkę, jak i typ urody) i nienachalne jej piękno. Cudownie odświeżająca rzecz!

Last but not least – w najnowszej produkcji z Adamczykiem, co bardzo na plus, nie ma siermiężnego poczucia humoru, do jakiego przyzwyczaiły nas zarówno rodzime, jak i wiele amerykańskich, blockbusterowych produkcji. Żarty są subtelne i nie obrażają inteligencji. Innymi słowy: nie jest to film, który przejdzie do historii kina. Ale z pewnością przewyższa poziomem gros polskich oraz hollywoodzkich romantycznych komedii. Warto dać mu szansę choćby tylko dlatego.

 „Miłość po angielsku” – gdzie obejrzeć?

Film „Miłość po angielsku” dostępny jest m.in. na platformach Player i Polsat Box.