Ciągle mamy problem z ciałopozytywnością. A upust swoim poglądom dajemy zazwyczaj w sieci, bo przecież tak najprościej i najbezpieczniej. Napisać, że ktoś jest za gruby/za chudy/niezadbany, bo z pryszczami lub zbyt wulgarny, bo z mocnym makijażem. Wychodzi na to, że w mediach społecznościowych nigdy nikomu nie dogodzimy, bo zawsze będzie coś z nami "nie tak". Dlatego tak ważna jest edukacja w tym zakresie i tłumaczenie, na czym polega akceptacja ciała – własnego i innych. A każda reakcja ze strony osoby, która trafia do większej ilości osób, jest na wagę złota. Tak jak ta Mery Spolsky

Kto śledzi poczynania Mery, zarówno te artystyczne, jak i na Instagramie, wie, że artystka ma spory dystans do siebie i otaczającej jej rzeczywistości. A ta potrafi być czasem wyjątkowo niewdzięczna, zwłaszcza dla osoby publicznej. W jednym ze swoich ostatnich postów na Instagramie Mery podzieliła się swoimi przemyśleniami na temat ciałopozytywności. Opublikowała dwa zdjęcia, a obok nich historię, jaka się z nimi wiąże. 

Można powiedzieć, że od wrzucenia tych dwóch zdjęć zaczęła się moja oficjalna przygoda z byciem body positive. Wcześniej po prostu o tym nie myślałam. Wkładałam na scenę to co lubię. Raz płakałam przed lustrem, innego dnia przeglądałam się z zachwytem. Po tym koncercie usłyszałam (spod sceny) i przeczytałam w sieci, że jestem gruba. Że tak grubej osobie nie przystoi wkładać obcisłego body i świecić tyłkiem. Pomyślałam sobie: WTF. Potem płakałam. A potem pomyślałam sobie drugi raz WTF i zabrałam swój brzuch na kolejne koncerty – napisała artystka. 

Hejt, z którym musiała się zderzyć, dodał jej pewności siebie. „Zakochałam się w tej zbyt pewnej Mery. Polubiłam swoje cztery litery. Walić idiotów, którzy piszą ludziom takie rzeczy” – dodała w swoim poście Mery. I chwała jej za to. Ale pamiętajmy, że nie każdy ma w sobie tak dużo siły, by stawić czoło kretyńskim komentarzom. A niestety zalicza się do nich także pseudoporady w stylu „masz problem z otyłością”, „musisz częściej myć twarz” itd. Tymczasem jedynym słusznym głosem, jakiego powinno się słuchać, jest nasz własny i osób, które faktycznie chcą nam pomóc. Reszta to tylko zbędny bełkot.