Gdy poznałam Wojtka, byłam w świetnym momencie życia. W końcu wszystko, na co ciężko pracowałam, zaczęło przynosić owoce. Kilka lat wcześniej przeprowadziłam się do Warszawy z Puław, skończyłam studia i zaczęłam pracę w firmie, która zajmowała się dostarczaniem wyposażenia do luksusowych restauracji. Po wielu miesiącach wyrzeczeń udało mi się dostać awans, dzięki temu jeździłam po całej Polsce i poznawałam gastronomię od podszewki. Kochałam swoją pracę, dużo podróżowałam, zaczęłam zarabiać dobre pieniądze. Do szczęścia brakowało mi tylko miłości. 

Któregoś dnia u wspólnych znajomych poznałam kucharza, który właśnie wrócił z Francji, gdzie uczuł się u gwiazdkowych szefów kuchni. Skupił na sobie całą uwagę otoczenia, jak z rękawa sypał anegdotkami z emigracji, komplementował wszystkich dookoła, a w końcu podszedł do mnie,

Był bardzo szarmancki, pilnował, żebym miała pełny kieliszek i z uwagą słuchał, co mam do powiedzenia. Umówiliśmy się na randkę, a ja byłam wniebowzięta.

Szampan i ostrygi

Wojtek na pierwsze spotkanie zaproponował jedną z najdroższych restauracji w Warszawie, bywałam tam czasem zawodowo, więc doskonale zdawałam sobie sprawę, jakiego rzędu jest to wydatek. On sprawiał jednak wrażenie, że dla niego pieniądze nie grają roli, z nonszalancją wybierał najdroższe pozycje z karty, a do picia oczywiście szampana. Moi poprzedni faceci byli skłonni zabrać mnie co najwyżej do budki z kebabem, więc byłam zachwycona, w końcu każda z nas chce się czasem poczuć wyróżniona. W Wojtku imponowało mi też o, że w mig zjednywał sobie otoczenie. Miał coś w rodzaju aury, w tym wypadku tak zbajerował kelnera, że przyniósł nam darmowy deser. Ale przede wszystkim słuchał, dużo pytał o moje życie, doświadczenia, związki. Miałam poczucie, że chłonął każde moje słowo. Z pierwszej randki wyszłam zakochana, po czasie wiem, że wyszukiwał moje słabe punkty.

Kilka następnych tygodni to była bajka, znów drogie restauracje, prezenty, dużo seksu i czułości. Bardzo szybko wyznał, a właściwie wykrzyczał mi miłość. Po jednej z randek stanął pod moim balkonem i wydarł się, że jestem miłością jego życia. Uwierzyłam i czułam tak samo. Byłam gotowa skoczyć za nim w ogień.

On, on i on

Wojtek miał marzenie: chciał zostać najlepszym szefem kuchni w Polsce, najlepiej z gwiazdką, albo i dwiema, Michelin. Twierdził, że ma wielki talent, że poprzedni pracodawcy go nie doceniali, ale w Polsce będzie mógł się przebić ze swoim świetnym CV. Bardzo szybko uwierzyłam w jego wielkość i postanowiłam zrobić wszystko, żeby jego marzenie jak najszybciej urzeczywistnić. Miałam kontakty w branży, znałam właścicieli dobrych restauracji.

Zaczęłam dzwonić i szybko załatwiłam mu rozmowę o pracę, potem samodzielnie jeździłam po targach i specjalistycznych sklepach, gdy on miał zaprezentować przed potencjalnym szefem menu degustacyjne. Udało się, ale za to już nie usłyszałam: dziękuję.

Zamieszkaliśmy razem po dwóch miesiącach, moi rodzice też pokochali Wojtka. Potrafił bez okazji zadzwonić do mojej mamy, pamiętać o jej imieninach. Tatę kupił tym, że uwielbiał jego nalewki, ba, obiecał, że umieści je w pierwszym menu, jakie stworzy w nowej pracy. W naszym mieszkaniu ciągle było pełno ludzi, Wojtek uwielbiał zapraszać gości i brylować, ja miałam tylko dbać, żeby mieli co jeść i pić. Wszyscy uważali, że mam wielkie szczęście, że mi się udało. A ja zaczynałam się czuć coraz gorzej.

Powolne znikanie

Z dnia na dzień moje potrzeby liczyły się coraz mniej. W domu rozmawialiśmy tylko o jego pracy, a były to niekończące się historie. Najgorsze były momenty, gdy jego restauracja dostała złą opinię w Internecie, wtedy musiałam godzinami wysłuchiwać, jacy ci ludzie są głupi, jak bardzo nie potrafią docenić kulinarnego kunsztu. Oczekiwał, że będę powtarzała non stop, że jest świetnym szefem kuchni, a świat się wkrótce na nim pozna. Żyliśmy tylko jego życiem, obowiązki domowe spadły w 100 proc. na mnie, choć pracowałam równie dużo, co on. W weekendy żyliśmy towarzyskimi spotkaniami, podczas których on stroszył piórka, a ja byłam służącą. Pamiętam sytuację, gdy podczas takiego wieczoru pokłóciłam się z jednym z gości o film, który akurat leciał w kinach.

Zobacz także:

Gdy tylko zostałam sama z Wojtkiem, zrobił mi karczemną awanturę, nazwał mnie głupią, zakazał kompromitowania go przy ludziach, powiedział, że moje opinie nikogo nie obchodzą. I rzeczywiście, coraz częściej miałam wrażenie, że nikogo nie obchodzą ani one, ani ja.

Nieustanne poczucie winy

Stopniowo nic co robiłam, nie było wystarczająco dobre. Źle prałam, sprzątałam, źle zajmowałam się jego gośćmi. Wszystkie moje „uchybienia" źle działały na niego i jego pracę. Przeze mnie nie mógł osiągnąć sukcesu w branży. Na dodatek zaczął się też dowalać do mojego wyglądu, każdy dodatkowy kilogram albo zmarszczka były na bieżąco komentowane. A ja po prostu nie miałam siły, czułam, że pracuję na dwa, trzy etaty, bo musiałam każdą wolną chwilę poświęcać na jego sprawy. Zrezygnowałam z siłowni, wyjść do kina, czy teatru. Miałam wielkie poczucie winy, wrażenie, że za mało się staram, że o jest taki wspaniały, a ja go zawodzę. Bałam się, że przestanie mnie kochać, więc robiłam więcej i więcej. Z rozpaczy wpadłam w bulimię, zwracałam każdy posiłek, bo chciałam mu się podobać. Chciałam by było jak na początku.

Z czasem zaczął być wobec mnie pogardliwy, potrafił szydzić ze mnie przy gościach, kompromitować mnie przy znajomych z pracy. Czułam się coraz gorzej, ale nie miałam się komu pożalić, wszyscy uważali Wojtka za wzór cnót. Słyszałam notorycznie, że przesadzam, mama dała mi do zrozumienia, że przed nim wielka kariera, więc powinnam się trochę poświęcić.

Najgorsze były kłótnie, gdy miałam do niego o coś pretensje, on błyskawicznie odwracał kota ogonem.

Któregoś razu wkurzyłam się, że nie pomaga mi w domu, usłyszałam, że ja go nigdy nie zrozumiem, bo on tak ciężko pracuje i że zrobiłby dla mnie to samo. Po wszystkim jeszcze go przeprosiłam. I nie wiem już, czy z poczucia winy, czy ze strachu, że mnie porzuci. Bo powiedział też, że nikt, nigdy mnie nie pokocha, bo jestem wariatką i nie nadaję się do związków, bo związki to kompromisy i poświęcenie. Tylko on dał mi szansę.

Królewna na białym koniu

Po dwóch latach związku nie zostało mi nic z poprzedniego życia. W pracy zaczęłam zawalać, nie potrafiłam na niczym się skoncentrować, do tego przestałam kompletnie wierzyć w siebie. Straciłam cała radość życia, starałam się robić wszystko, by go zadowolić, a zamian dostawałam tylko chłód i pogardę. I pewnie tak by to trwało, gdyby pewnego razu nie odwiedziła mnie długo niewidziana znajoma. Nie mogła uwierzyć, gdy mnie zobaczyła, byłam wypalonym kłębkiem nerwów, opowiedziałam jej, jak wygląda moje życie, a on w mig wyczuła, z kim się zadałam. Gdy poznałam ją z Wojtkiem, przecierałam oczy ze zdziwienia, kompletnie nie działała na nią jego bajera, widziała go takim, jaki jest naprawdę. Dzięki niej zdecydowałam się odejść, spakowałam rzeczy dosłownie w jeden wieczór i przeprowadziłam do niej. Wojtek wtedy oszalał, mówił, jak bardzo mnie kocha, błagał, żebym do niego wróciła. Tymczasem ja wiedziałam już z miasta, że od dłuższego czasu mnie zdradza. Mało tego, jedna z jego dziewczyn, była już wtedy w ciąży. Długo nie mogłam się po rozstaniu pozbierać, nie miałam już związku, ani kariery, bo w pracy w końcu mi podziękowano. Dopiero po trzech latach trudnej, terapeutycznej pracy, wróciłam na dawne tory. Wojtek, widząc, że coraz lepiej sobie radzę, próbował jeszcze wielokrotnie namawiać mnie na powrót, i pewnie uległabym, gdyby nie terapia.

Dowiedziałam się, jak działają narcyzi, że wysysają z ciebie całą energię, by sami mogli błyszczeć.

Teraz radzę wszystkim dziewczynom, by uważały na tych urokliwych bajerantów, którzy są gotowi na dzień dobry rzucać im świat do stóp. Dużo bardziej wartościowi są ci wrażliwi, mądrzy faceci, z którymi można budować wspólna przyszłość cegiełka po cegiełce.