W szkole zmagała się z brakiem akceptacji. Dziś hejt rozbraja szczerością, jest dumna ze swojego dziedzictwa i wie, że różnorodność to jej atut. Nieźle jak na niespełna 15-latkę, prawda? Sara James odważyła się być sobą nie tylko w muzyce. Wszystko, co robi, płynie prosto z jej serca, a robi naprawdę piękne rzeczy. I jeszcze nie raz o niej usłyszycie!

Sara James dla GLAMOUR. Przeczytaj fragment wywiadu

Marta Krupińska: 2022 to był Twój rok. Doszłaś do finału „America’s Got Talent”, zostałaś najmłodszą i najbardziej słuchaną artystką w ramach programu Spotify Equal, promującego równość w branży muzycznej, jako pierwsza Polka wzięłaś udział w akcji Spotify Singles, w której artyści nagrywają covery znanych utworów – obok m.in. Harry’ego Stylesa i Coldplay – a Twoja twarz pojawiła się na billboardach na Times Square w Nowym Jorku. Sporo jak na niespełna 15-latkę. Czy w tym wszystkim masz jeszcze czas na bycie nastolatką?

Sara James: Dalej jestem tą szaloną nastolatką, która gdy wraca zmęczona do hotelu, robi fikołki na łóżku. Dbają o to moja ekipa, rodzina i przyjaciele. To oni pozwalają mi być sobą, trzymają mnie w ryzach i czasem sprowadzają na ziemię, ale raczej nie zdarza mi się gwiazdorzyć (śmiech). Choć to jest mocne zderzenie z rzeczywistością, gdy z szybkiego życia – z koncertami, nagraniami, sesjami zdjęciowymi, kiedy codziennie śpię w innym hotelu – wracam do domu i nie ma śniadania do łóżka, a do tego słyszę od mamy, żeby zrobić pranie. Przestawienie się na tryb dom–szkoła i powrót do rutyny, której nie lubię, bywa ciężkie. Dostaję wtedy natłoku myśli, chcę od razu wracać do pracy. Ale po paru tygodniach w domu łapię balans i oddech, nadrabiam zaległości w szkole, widzę się z przyjaciółmi. To jest mi bardzo potrzebne.

Podkreślasz, że dbasz o kontakt z rówieśnikami. Czujesz ich wsparcie, że są z Ciebie dumni?

Teraz niestety widzimy się dużo mniej. Wcześniej przez całe lato mogłam chodzić na ognisko nad jezioro, wracać o 23 czy nocować u koleżanek. Od dwóch lat nie mam wakacji, bo wtedy jest najwięcej koncertów. Musieliśmy sobie to wytłumaczyć, oni musieli zrozumieć moje życie, a ja – że nie będę w stanie poświęcać im tyle czasu, co dawniej. Ale jesteśmy na dobrej drodze, staram się do nich zadzwonić czy chociaż napisać, gdy mnie nie ma. 

Sara James o wyprowadzce do USA i „America’s Got Talent” 

A nie ma Cię sporo. Zaraz znów lecisz do USA. W wywiadach mówisz, że zakochałaś się w tym kraju. Co Cię tam zachwyciło i czy Twój American dream wciąż trwa?

Jestem z małej miejscowości (Ośno Lubuskie, obok granicy z Niemcami – przyp. red.). Stany zawsze były dla mnie totalnie nierealne, jak ze snów. Tam się działo wszystko, co mnie kręci, stamtąd pochodzą wszyscy moi idole, ikony. Lecę tam 10. raz, wciąż trudno mi w to uwierzyć. Zakochałam się w energii tych ludzi, ich cieple, otwartości, w tym, że mówią, co myślą, nie boją się nawiązać kontaktu czy powiedzieć komplement obcej osobie. Nieraz ktoś podchodził do mnie na ulicy i mówił, że wyglądam jak modelka. Poza tym uwielbiam tamtejsze widoki, słońce, ocean w Los Angeles. 

Zobacz także:

Widzisz tam siebie w przyszłości?

Polska to moja ojczyzna, tu się czuję najlepiej, ale USA to mój drugi dom. Jak tylko skończę 18 lat, chcę tam zamieszkać. Najchętniej w Pasadenie w Kalifornii, lubię ten klimat.

W „America’s Got Talent” zachwyciłaś jurora Simona Cowella, a nagranie z Twojego występu udostępniła u siebie na IG Billie Eilish. A jak to się stało, że trafiłaś do amerykańskiego programu?

Już jako sześciolatka miałam obsesję na puncie „AGT”, oglądałam go pasjami na YouTubie. Szczególnie kibicowałam Grace VanderWaal, która w 2016 roku doszła do finału, mając zaledwie 12 lat. Jej przykład mnie zainspirował. Postanowiłam spróbować. Razem z moim teamem szukaliśmy możliwości, żebym mogła się pokazać w USA. Wysłaliśmy zgłoszenie, dostałam się. Zupełnie się tego nie spodziewałam. I choć nigdy nie płaczę, zwykle ukrywam emocje, to wtedy mi one totalnie puściły. Popłakałam się jak bóbr, mama przyszła i przytuliła mnie na scenie. 

Udział w „AGT” otworzył Ci nowe drzwi do kariery?

Zdecydowanie. Poznałam tam mnóstwo ciepłych, wspierających, utalentowanych osób. Teraz znów lecę do LA i będę pracowała z producentami, z którymi połączył mnie Simon Cowell, z nim też się spotkam. Ale wyjazd tam był ważny również dlatego, że otworzył mi głowę. Po powrocie zrozumiałam, że jeśli chcę robić w 100 proc. moją muzykę, to muszę być w tym szczera i prawdziwa, muszę być sobą, pokazywać swoje serducho wszystkim. Wchodząc do studia, to ja decyduję, co robimy. I taki właśnie jest mój nowy singiel „Bloodline”, do którego współtworzyłam tekst i muzykę, w pełni się w nim otworzyłam. Jestem z niego bardzo dumna, bo długo się bałam, że moje pomysły nie są dobre, że nie powinnam się odzywać, że za mało wiem, bo jestem dzieciakiem. A teraz dalej jestem dzieciakiem, mało wiem i wciąż muszę się uczyć, ale odważyłam się być szczera. Kiedy jestem z producentem w studiu, on wie o wiele więcej ode mnie, ale to jest teamwork, robimy to razem. Tak powstają piękne rzeczy od serca. Nauczyłam się, żeby być sobą i że każdy z nas jest wyjątkowy.

Sara James o różnorodności, hejcie i akceptacji siebie

O tym też jest wspomniany singiel „Bloodline”. Śpiewasz w nim, że jesteśmy różnorodni i powinniśmy się w tym wspierać i szanować. Czym dla Ciebie jest różnorodność?

Różnorodność to nasz znak rozpoznawczy, esencja człowieka. Gdybyśmy nie byli inni, nie mieli swoich własnych historii w głowie, różnego temperamentu i wyglądu, to świat byłby po prostu nudny. 

Znasz ten temat, bo sama doświadczyłaś braku akceptacji, musiałaś z tego powodu nawet zmienić szkołę. Jak dziś na to patrzysz? Widzisz większą otwartość na różnorodność w Polsce? Masz wrażenie, że Twoje pokolenie jest bardziej tolerancyjne, inkluzywne i dyktuje zmiany na lepsze?

Trudno mi w ogóle zrozumieć hejt na młodsze osoby, takie jak ja czy Viki (Gabor – przyp. red.). Dla mnie to jest niepoważne, jak można hejtować dzieci. Poza tym boli mnie, gdy moja mama widzi, jak szkalują bezpodstawnie jej dziecko, i cierpi z tego powodu. Ja sama staram się tych komentarzy nie czytać, choć krew mnie zalewa, gdy ktoś hejtuje moją rodzinę. Ale chyba też się na to uodporniłam, bo mierzę się z tymi doświadczeniami od najmłodszych lat. W takiej małej miejscowości jak moja fakt, że moja mama miała dziecko z ciemnoskórym mężczyzną, był dla wszystkich szokiem. Na początku było mi ciężko, nie wiedziałam, czemu ktoś mnie ocenia tylko dlatego, że wyglądam inaczej. Nauczycielki w szkole mówiły, że mam się tym nie przejmować, ale to nie jest takie proste. Mnie samej też trudno było siebie zaakceptować. Dopiero kiedy weszłam na swoją nową drogę, zaczynając od udziału w „The Voice Kids”, zrozumiałam, że inny kolor skóry, to, że jestem pół Polką, pół Nigeryjką, to jest mój atut. Dziś dużo czerpię z mojego dziedzictwa, choćby z tego, że umiem tańczyć, wychodzi mi to bardzo naturalnie. Słucham megafajnej muzyki afro, wszystkich próbuję nią zarazić. Kocham moją twarz, usta, jestem dumna z tego, co odziedziczyłam po mamie i tacie. Napisałam o tym numer, bo brak akceptacji to problem globalny. Chciałam pokazać, że też przez to przechodziłam, płakałam w poduszkę, nie rozumiałam, dlaczego ludzie mnie oceniają. Ale wyszłam z tego dzięki ludziom wokół mnie. I to ich opinia się dla mnie liczy. Dużo energii i kopa do działania dają mi też moi fani, którzy są bardzo uroczy, oddani i zaangażowani.

A jak teraz u Ciebie z samoakceptacją?

Mam dni, kiedy czuję się megasłabo z samą sobą, podchodzę do lustra i zastanawiam się, dlaczego tak wyglądam, np. mam rozstępy na nogach. Ale drugiego dnia wszystko jest OK. To pewnie też kwestia hormonów. W tych gorszych chwilach dzwonię do mamy, przyjaciół i słucham muzyki. Ja i muzyka jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, ona ratuje mnie i towarzyszy mi w każdym momencie, gdy czuję się dobrze i gdy jest gorzej.

Cały wywiad z Sarą James możesz przeczytać w majowym wydaniu magazynu GLAMOUR (w sprzedaży od 21 kwietnia 2023).