Zawsze byłam daleka od generalizowania i wyniosłam to z domu. Pamiętam dokładnie, jak rodzice odpowiadali na mój argument, że „inne dzieci to”, a „inne dzieci tamto” jedynie wzruszeniem ramion, więc naturalną koleją rzeczy było to, że i ja szybko na różne rzeczy zaczęłam reagować podobnie. Dlatego, zbliżając się do trzydziestki, bardzo sceptycznie podchodziłam do sloganów, że osiągając ten "magiczny’" wiek, „dużo się zmienia” i niespecjalnie byłam też zainteresowana tym, jak to wygląda u innych. I choć miałam sporo koleżanek, które już są po trzydziestce, nie dopytywałam, czy ich codzienność zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Kiedy jednak po 30. urodzinach, które obchodzę w styczniu, mniej więcej w połowie roku zaczęłam analizować swoje aktualne życie – a miałam na to dość dużo czasu, siedząc zamknięta w domu w trakcie pandemii – zaczęłam zauważać pewne zmiany, których nie dostrzegałam wcześniej. I muszę przyznać, że ilekroć łapałam się na takim, a nie innym wniosku do jakiego dochodziłam, byłam zaskoczona, że faktycznie wydarzyło się to dopiero teraz – mając już tych trzydzieści wspaniałych lat.

Byłam w związku z młodszym facetem. Zakończył się równie szybko, jak zaczął, ale nauczył sporo >>>

Uprzedzam – to nic odkrywczego, aczkolwiek dla mnie bardzo istotnego. W końcu zrozumiałam, że warto inwestować w swoje zdrowie. I choć wcześniej chodziłam do lekarzy, niektórych specjalności nawet bardzo często, to jednak nie do końca byłam świadoma z czym stamtąd wychodzę. Przykład? Odwiedzałam ginekolożkę, która mimo że bardzo kompetentna, to po prostu niemiła i mało empatyczna. Zdecydowałam, że wymagam innego podejścia, więc muszę to zmienić. I tak zrobiłam. Zaczęłam też więcej interesować się swoim ciałem, związkami przyczynowo-skutkowymi. Co może być powodem niedoskonałości, które pojawiają się na skórze. Dlaczego czuję się zmęczona i obolała. Wcześniej w ogóle się nad tym nie zastanawiałam, a ta dojrzałość w podejściu do dbania o siebie pojawiła się właśnie dopiero po 30., a nawet chwilę przed. Zainwestowałam również w totalnie świadomą pielęgnację. Każdy produkt, po jaki sięgam, musi być przeze mnie przestudiowany pod każdym kątem. Nie nałożę już na swoją cerę nic przypadkowego – za bardzo mi na niej zależy.

Skoro już o potrzebach mowa, zauważyłam także, że o wiele łatwiej przychodzi mi mówienie tego, co naprawdę myślę. A także wybieranie ludzi, z którymi naprawdę lubię przebywać, rozmawiać, kontaktować się. Odważyłam się randkować z osobami poznanymi online, a uprzedzenia do aplikacji randkowych nagle okazały się zupełnie bezpodstawne. Zrozumiałam także, skąd się brały. Zdałam sobie także sprawę z tego, że spotykanie się z facetami wcale nie musi oznaczać ingerowania w swoją niezależność. Wręcz przeciwnie. Najlepszym przykładem mojej niezależności, jaką sobie przez lata wypracowałam, było właśnie wygospodarowanie przestrzeni na relacje damsko-męskie, od których wcześniej stroniłam.

Jednym z najciekawszych momentów po tym, jak zaczęłam 30. rok mojego życia, było obejrzenie w końcu Seksu w wielkim mieście. Po licznych namowach mojej byłej szefowej, która nakłaniała mnie do seansu ze względu na kontekst, który może mi się przydać do wielu tekstów, w końcu włączyłam pierwszy epizod SATC. I wpadłam po uszy. Nagle jedynym towarzystwem w jakim chciałam przebywać, były Carrie, Miranda, Charlotte i Samantha, choć wcześniej ich losy zupełnie mnie nie intrygowały. Ale z odcinka na odcinek uświadamiałam sobie, dlaczego tak było. Jeszcze kilka lat temu nie śmiałabym się z tych samych fragmentów, a przemyślenia Carrie byłyby dla mnie tylko czystą fikcją. Okazały się natomiast bardziej realne niż się spodziewałam.

Jedno wiem na pewno. 30 to tylko liczba, ale także suma doświadczeń, decyzji – lepszych i złych, znajomości, przyjaźni, uczuć. W moim przypadku liczba ta zupełnie niespodziewanie stała się symboliczna. U was może być to równie dobrze 27 czy 33. Ale to fajne uczucie, więc serdecznie wam go życzę.

Zobacz także:

Mam 30 lat, a nie mam męża, dzieci i kredytu. Czy coś jest ze mną nie tak? >>>