Niedawno napisałam, że jestem redaktorką urody i nie wyobrażam sobie pielęgnacji bez tych 9 kosmetyków. Nie da się bowiem ukryć, że dbanie o kondycję skóry stoi u mnie na pierwszym miejscu. Nie oznacza to jednak, że w ogóle rezygnuję z makijażu. Pomimo że jeszcze rok temu prawie wcale się nie malowałam, to jednak make-up jest od czasu do czasu przyjemną odmianą, z której całkiem nie rezygnuję. Dla pełnego zadowolenia skupiłam się na poszukiwaniu kosmetyków do makijażu, dzięki którym mogę być za każdym razem zadowolona z tego, że spędziłam trochę czasu przed lustrem i jednak go zrobiłam. O niektórych z moich odkryć pisałam już szczegółowo. Dziś natomiast prezentuje 7 pozycji z mojej kosmetyczki, które idealnie sprawdzą się w codziennym makijażu make-up no make-up. Łączę je na różne sposoby. Czasami jestem bardzo oszczędna i poza kremem SPF na mojej twarzy ląduje tylko róż i kredka do brwi. Innym razem mam natomiast ochotę na pełniejszy makijaż i wtedy już sięgam po pięć kosmetyków. Ostateczna decyzja zależy przede wszystkim od mojego nastroju i czasu, którym dysponuję.

Róż redaktorki urody

Oszczędny i subtelny makijaż często w moim przypadku bazuje na koloryzującym balsamie do policzków i powiek od Oio Lab. To właśnie jeden z tych kosmetyków, które sprawiają, że nie pojawiła się ósma kategoria w postaci właśnie formuły zdobiącej oczy. Często wystarczy po prostu dobra opcja dwa w jednym, która zresztą nie jest jedyną taką na tej liścia. Z pomocą tego balsamu jestem w stanie osiągnąć naturalny rumieniec w 5 sekund. Używam go nawet w dni prawie bez makijażu, żeby przełamać moją bladą cerę. W swojej kosmetyczce mam konkretnie róż Oio Lab Melting Blush w odcieniu Future Glow. Aplikuję go palcami, a jego kremowa konsystencja pod wpływem ciepła dosłownie rozpływa się po policzkach i powiekach. Dodatkowo przekonuje mnie jego pielęgnacyjna formuła, więc ma dosłownie wszystko, czego mogę oczekiwać od takiego kosmetyku.

 

 

Rozświetlacz redaktorki urody

W moim makijażu make-up no make-up właściwie jedynym wyrazistym akcentem są policzki. Na te nie nakładam tylko różu. Czasami serwuję sobie odmianę np. w postaci rozświetlacza. Jakiś czas temu pisałam konkretnie o kosmetyku Benefit Cosmetics Tickle. Można z jego pomocą stworzyć modny makijaż mermaidcore lub po prostu wyczarować wyrazisty efekt glow. Syreni make-up to nowiem tylko jeden z aktualnych trendów, który jednak właściwie nigdy nie odchodzi na dobre, a po prostu wraca pod różnymi nazwami. Samą intensywność makijażu w przypadku tego kosmetyku ma się w pełni pod kontrolą. Bez trudu można bowiem samodzielnie ją budować. W dodatku jest to kolejny kosmetyk, który nie musi pojawiać się wyłącznie na policzkach. Sprawdza się też jako cień do powiek, co wypróbowałam już kilkukrotnie.

 

 

Zobacz także:

Korektor redaktorki urody

Testując kolejne kosmetyki, co jakiś czas mam okazję odkryć kolejny, który chcę zatrzymać w kosmetyczce już na zawsze. Tak było w przypadku korektora Yves Saint Laurent Touche Eclat. Stwierdziłam, że po wypróbowaniu wielu kosmetyków, właśnie ten już ze mną zostanie. Dzięki niemu w kilka chwil wyglądam jakbym się wyspała, kiedy niekoniecznie chcę się dzielić faktem, że mam za sobą nieprzespaną noc. Co prawda formuła zamknięta w złotym pisaku nie jest w stanie sprawić, że będę wypoczęta, ale przynamniej maskuje to na mojej twarzy. Aplikacja z jednego tylko kliknięcia sprawia, że wyglądam jak po 8 godzinach odżywczego snu. Wśród głównych zalet tego kosmetyku znajduje się kilka istotnych dla mnie kwestii. Jego kolor ładnie stapia się z odcieniem skóry. Rozjaśnia okolicę wokół oka, ale nie jest to przesadzone. Do tego lekko rozświetla. Nie osadza się w zmarszczce, a do tego jeszcze nie podrażnia moich wrażliwych oczu. Wad jeszcze nie znalazłam.

 

 

Ołówek do brwi redaktorki urody

Nie jestem wirtuozem kredek do oczu i brwi. Wcale nie tańczą, jak im zagram. Z tego powodu znalezienie idealnego kosmetyku chwilę mi zajęło. Na szczęście z pomocą przyszła profesjonalna makijażystka, która udowodniła mi, że dobra kredka do brwi dla amatorek istnieje. Jest nią Lancome Brow Define Pencil (kolor 12 – Dark Brown). Według opinii, które są zamieszczone w sklepach internetowych, jest to kosmetyk bez wad. Sama też ich nie znalazłam. Cienka końcówka umożliwia rysowanie pojedynczych włosków. Efekt jest bardzo naturalny. Na koniec szczoteczka pomaga ułożyć brwi i wystylizować je. Dla utrwalenia tego efektu można wykorzystać kosmetyki do domowej laminacji brwi. Taki duet sprawi, że przez cały dzień brwi będą wyglądały jak po wizycie w salonie kosmetycznym.

 

 

Podkład redaktorki urody

Niedawno redaktorki Glamour.pl podzieliły się informacjami o swoich najlepszych podkładach na lato. Wśród poleceń nie zabrakło też mojego odkrycia. Podkład Giorgio Armani Luminous Silk (mam odcień numer 2) daje efekt, którego oczekiwałam – znika na twarzy. Ładnie dopasowuje się do ocienia skóry. Ma średnie krycie, które w zupełności wystarcza, żeby przykryć zaczerwienia skóry, a o taki efekt mi chodzi. Ładnie wyrównuje i idealnie wpisuje się w filozofię make-up no make-up. Na plus nie przesusza skóry, co w moim przypadku jest bardzo ważne. Nakładam go na krem z filtrem SPF i gotowe. Jeżeli już decyduję się na podkład, to cieszę się, że mam do wyboru właśnie taką lekką i naturalnie wyglądającą formułę.

 

 

Tusz do rzęs redaktorki urody

Opcjonalnym kosmetykiem w moim makijażu jest tusz do rzęs. Nie używam go codziennie, ale kiedy już na niego decyduję, to chcę, żeby wyraźnie podkreślał włoski, a do tego jeszcze w żaden sposób nie podrażniał oczu. Jakiś czas temu zrobiłam wyjątek od czarnej maskary, a więc koloru, który był jedynym w mojej kosmetyczce od czasów jej powstania. Okazało się, że brązowy tusz do rzęs może być ciekawą alternatywą. Wybór padł na Yves Saint Laurent Lash Clash Extreme Volume. Moje rzęsy są bardzo długie, ale brakuje im objętości, którą ta maskara bez problemu im nadaje. Już po jednym pociągnięciu szczoteczką oko jest całkowicie odmienione. Do tego tusz jest trwały. Nie rozmazuje się i nie obsypuje przez wiele godzin, więc mogę zapomnieć o ewentualnych poprawkach, bo nie są konieczne.

 

 

Pomadka redaktorki urody

Lubię delikatny i naturalny makijaż, co widać również na przykładzie pomadek, które mam w kosmetyczce. Przeważnie sięgam po dość subtelne odcienie, które podkreślają kolor warg. Dominują zatem jasne róże i nude. Nie będę nikogo oszukiwać, że mam tylko jedną, ale dla uproszczenia skupię się na trzech, które ostatnio najczęściej nakładam na usta. Pierwszą z nich jest klasyczna pomadka do ust Giorgio Armani Lip Power (odcień 104). Kolejne to natomiast pomadki w płynie, co jest sporą zmianą, bo zawsze korzystałam tylko z tradycyjnego wydania w sztyfcie. Okazało się jednak, że to bardzo miła odmiana. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy sięgam po pomadkę w płynie MAC Locked Kiss Ink (62 – Bodaciuos) lub Giorgio Armani Lip Maestro (500 – Blush). Dzięki nim polubiłam malować usta na nowo.