Madera: lot na Wyspę Rozkosz

Według legendy Madera tak właśnie powstała: po dokonaniu dzieła stworzenia Najwyższy ujął w dłonie kulę ziemską i złożył na niej pocałunek. W miejscu, w którym Jego usta dotknęły powierzchni, wybrzuszyła się z Oceanu Atlantyckiego wyspa tak piękna, że śni się po nocach (o kształcie faktycznie przypominającym odrobinę kształt ust). Wyspa Wiecznej Wiosny. Fragment raju dryfujący sobie, jakby nigdy nic, blisko 900 km od Portugalii i 500 od Kanarów. Wyspa-ogród. Przenikająca do krwiobiegu zapachem strelicji i soli morskiej. Upajająca smakiem anony i innych egzotycznych owoców. Obezwładniająca widokiem majestatycznych klifów i zielenią wawrzynów kanaryjskich oraz lasów laurowych. Wyspa Rozkosz. Bezwstydnie nieskrywająca swojej urody i rzucająca urok na każdego, kto ośmieli się ją poznać.

Spektakl zaczyna się jeszcze w samolocie. Po pięciu godzinach podróży z Warszawy na pokładzie Wizz Air podchodzimy do lądowania w Funchal (a precyzyjnie mówiąc: Santa Cruz), na lotnisku uważanym za jedno z najbardziej wymagających dla pilotek i pilotów. Zlokalizowane tuż przy oceanie, z końcem pasa startowego spoczywającego na ogromnych, betonowych palach – to zawsze budzi sporo emocji. Nie ma się jednak czego obawiać, wszystko zostało przygotowane tak, by było maksymalnie bezpiecznie. Samolot siada na ziemi bez najdrobniejszej czkawki, a krajobrazy, które podziwiamy tuż przed... no cóż, stwierdzając banalnie – zapierają dech. A potem jest tylko lepiej.

Madera: naturalne baseny lawowe

Już na początku marca Madera otula ciepłem. Promienie słońca przyjemnie głaszczą skórę, a temperatura w okolicach 22 st. C rozpieszcza (według statystyk nawet zimą jest tu zazwyczaj powyżej 15 stopni, latem zaś – mniej niż 30). Dlatego nie zaczynamy od zwiedzania stolicy wyspy, lecz od tego, co najlepszego ma do zaaferowania. A przecież nie ma większej rozkoszy, niż kąpiel w oceanie, zwłaszcza w naturalnych basenach lawowych.

Na Maderze najbardziej rozsławionym takim kąpieliskiem jest bez dwóch zdań Porto Moniz, zlokalizowane na północno-zachodnim krańcu wyspy. Ale jeśli lubicie bardziej kameralne atrakcje (bez rodzin z dziećmi), nasz raj na Atlantyku ma ich do zaoferowania znacznie więcej, nawet w samym Funchal. My właśnie udajemy się do takiego miejsca – Doca do Cavacas, zlokalizowanego tuż obok plaży Praia Formosa, blisko dzielnicy hotelowej. Wstęp kosztuje zaledwie 5 euro (leżak z parasolem dodatkowo 1 euro, bardzo polecam), a przyjemności są nieskończone.

Naturalnie ukształtowane trzy baseny (w tym jeden infinity!) zasilane są wodą z oceanu (dla wygody odpoczywających wybudowano platformy i schodki) i pozwalają na kąpiel w zasadzie o każdej porze roku. Woda ma tu stałą temperaturę, oscylującą wokół 20 stopni. Wyobrażacie to sobie? To tyle, co w Bałtyku latem, przy dobrej pogodzie. Po zmierzeniu się z falami, które czasem potrafią zaskoczyć impetem i wielkością, w Doca do Cavacas można się posilić w znajdującym się na terenie basenów barze i restauracji z rybami oraz owocami morza. Dodatkowo ze strzeżonego kąpieliska rozpościera się niezły widok na klif Cabo Girão. Zresztą co tu dużo opowiadać: po prostu zobaczcie.

Zobacz także:

Madera: owoce prosto z raju

Choć z Doca do Cavacas chciałoby się nigdy nie wychodzić, raz na jakiś czas trzeba opuścić to miejsce, choćby dla przyzwoitości. A tak naprawdę dla ogromu innych atrakcji, którymi kusi nas Madera. Samo Funchal pod tym względem nie oszczędza. Stolica wyspy to miasto wymarzone: rozlało się po wzgórzach południowej części raju i choć tętni życiem (zamieszkuje je ponad połowa tutejszej ludności), jest niczym jeden wielki, egzotyczny ogród. Usadowiło się wygodnie pomiędzy oceanem a górami, które osłaniają je od wiatrów z północy, zapewniając doskonałe warunki pogodowe. A swą nazwę wzięło od słowa „funcho”, które po portugalsku oznacza koper włoski, czyli fenkuł. Cenione ze względu na anyżowy smak warzywo onegdaj bujnie porastało okolicę.

I by oddać cześć tej proweniencji, po wizycie na Rua de Santa Maria, prawdziwej galerii pod gołym niebem, i w utrzymanej w manuelińskim stylu, olśniewającej gotyckiej Katedrze Matki Bożej Wniebowzięcia (Sé Catedral de Nossa Senhora da Assunção), biegniemy na targ owoco-warzywny Mecado do Lavradores.

Jest tu wszystko i jeszcze więcej. Cudne płytki azulejos, rajskie kwiaty, dorodne warzywa oraz najważniejsze – egzotyczne owoce, o jakich zapewne nigdy nie słyszałyście ani nie słyszeliście. Eksplodujące smakiem tamarillo, czyli pomidorowe marakuje, oraz ananasowe banany, będące owocami monstery (tej samej, która rośnie w waszych doniczkach, z tym że w naturze o olbrzymich rozmiarach i owocującej). Wreszcie napęczniałe od słodyczy jabłka budyniowe, czyli wspomniane wcześniej anony, obowiązkowo też pitaje, zwane smoczymi owocami... Warto spróbować wszystkich, tak musi smakować niebo.

Po zakończeniu przygody z targiem apetyt jest rozbudzony na maksa, dobrze więc od razu udać się do jednej z klimatycznych knajpek i restauracji, których w Funchal jest zatrzęsienie. Jeśli nie jesteście weganką, jak pisząca te słowa – skosztujecie skałoczepów lub pałasza, tutejszej czarnej ryby z zębami jak u piranii, podawanej obowiązkowo z sosem z marakui i bananów! Niebanalne połączenie? Otóż to. Na Maderze jest inaczej niż wszędzie. I to jest piękne.

Madera: tropikalne ogrody i zjazd saniami po asfalcie

Wśród najbardziej niecodziennych atrakcji, jakie można zaliczyć w Funchal, jest zjazd sankami po asfalcie. Najpierw ze starej części miasta musimy przetransportować się do Monte. Najlepiej zrobić to kolejką linową (Teleféricos do Funchal) – podróż trwa około 15 minut, a w jej czasie można do woli podziwiać błękit zatoki i spalone słońcem, czerwone dachy.

Na wzniesieniu obowiązkowo wstępujemy do Monte Palace Tropical Garden. W tropikalnym ogrodzie, zajmującym obszar 70 tysięcy m kw. rośnie ponad 100 tysięcy gatunków roślin z całego świata. Są tu drzewa paprociowe i sagowce z Japonii, dzieła sztuki afrykańskiej i portugalska ceramika, są kąpiące się w sadzawkach flamingi i karpie Koi... Cały świat na wyciągnięcie ręki.

Gdy już nasycimy się egzotyką, przechodzimy do sedna. Będziemy zjeżdżać ulicą w toboganach – wiklinowych koszach osadzonych na drewnianych płozach. Ich historia sięga początku XIX wieku, gdy były „zwyczajnie” środkiem lokomocji dla mieszkańców. Dziś przejażdżka niezwykłym pojazdem jest jedną z najbardziej pożądanych turystycznych atrakcji w stolicy wyspy (o czym świadczą niebotyczne do niej kolejki, mimo że bilety do najtańszych nie należą –  ich cena wynosi 25 euro).

Po odstaniu swojego wsiadamy do kosza, który obsługuje dwóch carreiros. Ubrani w biel mężczyźni mają specjalne buty, które pozwalają ograniczać prędkość na licznych zakrętach i skrzyżowaniach. Rozpędzić się można do blisko 40 km, a po ulicach jak gdyby nigdy nic jeżdżą sobie auta. Emocje niemal jak przy zjeździe Czarną Mambą.

Madera: Chrystus jak w Rio de Janeiro

Na tym nasze wspinaczki i zjazdy się nie kończą. Oto bowiem na wschód od Funchal (8 km od centrum), w miejscowości Caniço na półwyspie Ponta do Garajau, znajduje się statua Chrystusa Króla (Cristo Rei do Garajau). To kolejny punkt obowiązkowy do zobaczenia. Figura wzorowana na Pomniku Chrystusa Odkupiciela w Rio de Janeiro, jest od niego znacznie mniejsza, ale z pewnością zlokalizowana w nie mniej pięknym otoczeniu.

Z imponującego klifu górującego nad kamienistą plażą (na którą można zjechać kolejką po niemalże pionowych linach, prawie ocierając się o skały), roztacza się cudny widok na wybrzeże. Rzuca na kolana nie tylko w promieniach zachodzącego słońca, ale właśnie tuż przed zachodem robi największe wrażenie.

Ponta do Garajau jest punktem interesującym nie tylko z punktu widzenia turystyki religijnej, ale także ze względu na fakt, iż jest uznawane za „miejsce mocy”. Według osób obeznanych w temacie to jeden z ziemskich czakramów, znanych od tysiącleci punktów energetycznych Ziemi, gdzie organizm najszybciej regeneruje swoje siły, a umysł z łatwością nawiązuje kontakt z wyższymi sferami bytu. Bajka czy rzeczywistość? Bez względu na to, co poczujecie, z wizyty w Ponta do Garajau wyjdziecie poruszone i poruszeni.

Madera: obłędne widoki i bajkowe domki

Myślicie, że na tym oferta Madery się kończy? Nic bardziej mylnego. Klify z Chrystusem to tylko przedsmak. Prawdziwe widowisko natura serwuje nam na Ponta de Sao Lourenco, czyli Przylądku Św. Wawrzyńca. Najdalej na wchód wysunięty kraniec wyspy to coś, co można próbować opisywać, jednak wszelkie próby skazane są na porażkę: wobec tego spektaklu przyrody słowa są bezradne.

Podobnie jest na Pico do Arieiro, trzecim najwyższym szczycie Madery, umiejscowionym w samym środku rajskiego zakątka. Można tu bez trudu dojechać samochodem, a potem można do upadłego wędrować na nogach – to właśnie tu bowiem swój początek bierze trasa Vereda do Areeiro, uważana za najpiękniejszy szlak Wyspy Wiecznej Wiosny.

Wiele z podobnych punktów o nadzwyczajnej urodzie zaliczyć można za jednym zamachem, bowiem Madera (choć jest największą wyspą archipelagu Makaronezji) ma powierzchnię zaledwie 741 km kw., długość 57 km i 22 km w najszerszym miejscu.

My kończymy wizytą w Santanie, czyli wiosce położonej na północo-wschodniej części tego skrawku lądu. Słynie ona z trójkątnych kolorowych domków, które zobaczycie na większości magnesów z Madery. Chatki zostały zbudowane w XV wieku przez pierwszych osadników, dziś stanowią dziedzictwo historyczne wyspiarzy i po prostu nie sposób odmówić im urody.

Po tym wszystkim naprawdę trudno jest wsiąść do samolotu i po pięciu godzinach znów znaleźć się w Warszawie. Na szczęście ceny biletów linii Wizz Air w obie strony zaczynają się już od 379 zł. Innymi słowy: będziemy wracać!

Zdjęcia: Anna Jastrzębska