Trwa ożywiona debata na temat podwyższenia świadczenia 500 plus do 800 zł miesięcznie. Wielu rodziców jest zdania, że potrzebują większych środków finansowych, ponieważ wzrost inflacji i cen znacznie wpływa na standard ich życia. Z tego powodu niedawno prezes Jarosław Kaczyński ogłosił, że PiS wprowadzi program 800 plus począwszy od 1 stycznia 2024 r.  

Mnie ta zapowiedź skłoniła do refleksji nad sytuacją osób, które dzieci nie mają i mieć nie zamierzają. W końcu bezdzietników i bezdzietnic inflacja nie omija w jakiś cudowny sposób. A przecież wobec nachalnej propagandy rodzinnych wartości w kraju, na tym problemy osób nieposiadających potomstwa się nie kończą. Dlatego postanowiłam porozmawiać z zaprzyjaźnionymi osobami „childfree” o tym, jak im się żyje w Polsce, która nie tylko ich nie rozpieszcza, ale zdaje się z premedytacją ignorować. 

„Polska to kraj dla masochistów” 

Czy kraj nad Wisłą to dobre miejsce do życia dla niematek i nieojców? – zapytałam na początek Basię Starecką, dziennikarkę, autorkę bloga „Nakarmiona Starecka” i osobę bezdzietną z wyboru

 To w ogóle nie jest dobry kraj do życia. To kraj dla masochistów – mówi półżartem, ale jednak w dużej mierze serio Starecka.

I dodaje już całkiem poważnie: –  Dla ludzi, dla których ważne są wartości demokratyczne i wolność wyboru, Polska to trudne miejsce do życia, bo właściwie na każdym polu tę wolność się ogranicza. Pewne rozwiązania, odgórnie proponowane, utrudniają powstrzymywanie się przed rozmnażaniem, począwszy od tych wszystkich „rejestrów ciąż” przez brak dostępu do wczesnoporonnych pigułek. Za granicą pomoc dla osoby, która się zorientowała, że mogła zajść w nieplanowaną ciążę, jest na wyciągnięcie ręki. W Polsce osoba aktywna seksualnie ma z tym problem

Paulina Klepacz, redaktorka naczelna Glamour.pl, również bezdzietna z wyboru, także zwraca uwagę na to, że funkcjonujące w naszym kraju przepisy dotyczące praw reprodukcyjnych (a zwłaszcza należące do najbardziej radykalnych w Europie zapisów antyaborcyjnych) utrudniają życie osobom nieplanującym dzieci. Jednak (podobnie jak Starecka) współautorka książek „Dziwki, zdziry i szmaty” i „Sexy zaczyna się w głowie” zauważa, że problem jest znacznie bardziej złożony. 

– Myślę, że niematki wciąż w wielu zakątkach świata nie mają łatwo, bo ile można słuchać pytań o dzieci i to niezależnie od twojego statusu, pytań będących jak wchodzenie z butami do twojej macicy, nawet od tych dość bliskich osób. Ale faktycznie w Polsce mamy do czynienia z kultem dzieci nienarodzonych (niepoczętych też w sumie). Ludzie są zachęcani pieniędzmi do rozmnażania się, te pieniądze na pewno istotnie się przydają, ale brakuje całościowego, empatycznego spojrzenia na rodzicielstwo. Brakuje systemowych warunków, w których można dokonać wyboru co do swojej dzietności, gdzie nie będziemy traktowanie przedmiotowo, jak inkubatory, gdzie płód nie będzie ważniejszy od matki, gdzie będzie opieka okołoporodowa z prawdziwego zdarzenia zamiast horrorów i traum z porodówek. Gdzie będzie wsparcie leczenia niepłodności, żłobki, miejska infrastruktura, gdzie pamięta się o wózkach… – punktuje Paulina.

„Sok dla kretynów” 

Marcin, 38-letni bezdzietny dziennikarz z Warszawy, w swojej ocenie idzie w innym kierunku i bez krygowania się mówi, że osoby „childfree” są w Polsce traktowane jako obywatele gorszego sortu. Przede wszystkim (choć nie tylko) w wymiarze ekonomicznym. 

Zobacz także:

Jest taki genialny mem, który powstał w czasie pandemii, kiedy rząd ogłosił wprowadzenie bonów turystycznych dla rodzin. Można tam przeczytać coś w stylu: „Kiedy jesteś bezdzietnym, pracującym, niekaranym obywatelem powyżej 26. roku życia i wierzyłeś, że rząd da ci tę jedną rzecz, czyli bon na wakacje”. A do tego jest zdjęcie słodkiego białego pomeraniania, który przez słomkę pije sok dla kretynów. Ten mem jest absolutnie aktualny również dziś. Rządzący konsekwentnie pokazują nam środkowy palec  – stwierdza z nieskrywanym rozgoryczeniem mój rozmówca. 

38-latek zgadza się z tym, co w jednym ze swoich wpisów na blogu „Bezdzietnik” zauważyła Edyta Broda. Mianowicie: że w Polsce tylko osoby, które nie potrafią liczyć, nie decydują się na posiadanie potomstwa.  

„Wystarczy rzucić okiem na listę świadczeń przysługujących na oseska, by dojść do wniosku, że w Polsce nie rozmnażają się tylko skończeni frajerzy i matołki, które nie potrafią zliczyć do ośmiu tysięcy. Tyle bowiem – według uśrednionych danych firmy doradczej PwC – dostaje rocznie rodzina z dwójką dzieci” – konstatuje Broda w swoim wpisie „Bezdzietni z wyboru – dyskryminowani czy uprzywilejowaniu?” z grudnia 2021 roku. Autorka tekstu wylicza „katalog benefitów, jakimi państwo wodzi nas na pokuszenie”. Wymienia m.in. becikowe, zasiłki: macierzyński, rodzinny, wychowawczy, ulgi podatkowe, Rodzinny Kapitał Opiekuńczy (12 tys. zł na drugie i każde kolejne dziecko) itd. Twórczyni „Bezdzietnika” dziś pewnie uśmiecha się z przekąsem w odpowiedzi na szumne zapowiedzi dotyczące waloryzacji świadczenia 500 plus. 

Z przekąsem uśmiecha się też Paulina Klepacz, kiedy słyszy o propozycjach polskiego rządu takich jak 800 plus. 

Z jednej strony cieszę się, że nie chcą opodatkować osób żyjących w pojedynkę, bez dzieci, w ramach „kary” czy by przymusić do rozmnażania się (pomysł wprowadzenia tzw. „bykowego”, czyli podatku dla osób, które pomimo wejścia w określony wiek nie mają potomstwa, od niedawna pojawia się regularnie, jednak do tej pory nie został wcielony w życie – przyp. red.). Ale z drugiej strony – kontynuuje Klepacz – uważam to za mało empatyczną często próbę skłonienia ludzi do posiadania dzieci zamiast pomyślenia, jak stworzyć lepszy system wspierający rodzicielstwo. A jeszcze z trzeciej strony – to przykre, kiedy słyszy się, że rządzący są niby dla nas wszystkich, ale jednak pod różnymi względami dyskryminują wiele grup i wcale nie zależy im, by kogoś wspierać. Pchają pieniądze tam, gdzie zdaje się im, że osiągną swoje polityczne cele. Rządzą środkami, które mają dzięki naszej pracy.

– Jestem jak najbardziej za wspieraniem na różne sposoby tych, którzy chcę mieć dzieci, a nie stać ich na to, ale chciałabym, żeby to się działo z głową, a nie po omacku i z lekceważeniem innych problemów – podsumowuje Paulina. 

Wsparcie dla rodziców potrzebne, ale...

Finansowe wsparcie dla osób wychowujących dzieci popiera Basia Starecka, która nie czuje, że dzieje się to jej kosztem.

Jestem dzieckiem, które wychowywała samotna matka, dlatego – jeśli taka pomoc jest skierowana także do samotnych rodziców –  uważam, że jest ona bardzo potrzebna. O ile wiem, w krajach europejskich podobne dotacje dla osób, które zdecydowały się na dzieci, są standardem. Nie oburza mnie więc specjalnie to, że Polska również troszczy się o rodziców w taki sposób. Na tym przecież m.in. polega rola państwa, by wspierać osoby, które zdecydowały się na dzieci.  

Dziennikarka podkreśla, jak olbrzymie koszty wiążą się z byciem rodzicem:

–  Z obserwacji moich koleżanek, które mają potomstwo, wiem, jak drenujące portfel jest pojawienie się nowego człowieka w rodzinie – mówi. – Czuję się uprzywilejowana, że mogę sobie pozwolić na wydatki, na które nierzadko nie mogą sobie pozwolić osoby mające dzieci. Czuję się uprzywilejowana w związku z moim statusem osoby bezdzietnej, ponieważ cenię sobie wolność, czas na refleksję, pewną koncentrację na swojej osobie i niezależność, którą daje bycie niematką. Macierzyństwo zawsze było trudnym zadaniem, ale w obecnych czasach urasta do jeszcze większego wyzwania – myślę tu o kosztach psychicznych i wszystkim tym, z czym matki muszą się mierzyć w tak strasznie szybko zmieniającym się świecie. Dlatego wydaje mi się, że naprawdę należy im się wsparcie.   

Starecka nie ma jednak wątpliwości co do intencji stojących za propozycjami PiS.

Nie mierzi mnie zupełnie zwiększenie świadczenia 500 plus do 800 zł. Mierzi mnie natomiast fakt, że jest to kiełbasa wyborcza, że tu nie chodzi o pomoc, a o populistyczne, wyrachowane działanie, mające na celu nakłonienie ludzi, by opowiedzieć się za pewną opcją polityczną. 

Polki i tak nie będą rodzić? 

W odróżnieniu od swojej przedmówczyni Marcin nie czuje się uprzywilejowany. Zwraca uwagę na to, że nie wszystkie osoby „childfree” świetnie sobie radzą pod względem finansowym. A fakt, że w trudnej sytuacji mogą liczyć wyłącznie na siebie, może rodzić frustrację. Tym większą, im większe wsparcie otrzymują rodzice. 

Czasami rozumiem te wszystkie hejty w internetach na roszczeniowe „madki”, które są przekonane, że wszystko im się należy. To właśnie tak jawne promowanie przez partię rządzącą wyłącznie jednego stylu życia jako tego „właściwego” rodzi w naszym społeczeństwie podziały. No bo jak się nie wkurzać, kiedy urabiasz sobie łokcie po pachy, a i tak jesteś traktowany z pogardą? 

Jedyna nadzieja – dodaje 38-latek – jest w tym, że ponieważ grupa osób bezdzietnych w Polsce konsekwentnie się zwiększa, kiedyś stanie się na tyle znacząca, by brać ją pod uwagę w wyborczych obietnicach

Faktycznie bowiem według najnowszego badania CBOS, przeprowadzonego w drugiej połowie 2022 r., jedynie 32 procent Polek w wieku od 18 do 45 lat ma w bliższej lub dalszej przyszłości zamiar zajść w ciąże, natomiast 68 procent nie ma takich planów. W porównaniu z danymi z 2017 r. odsetek kobiet wyrażających chęć posiadania dzieci zmniejszył się o 9 punktów procentowych. To sporo, zważywszy na wysiłki podejmowane przez rządzących, mające na celu zwiększyć dzietność w Polsce. Obok wspomnianych już programów wsparcia dla osób decydujących się na prokreację mowa m.in. o niezbyt subtelnej promocji wartości rodzinnych.  

Jeden właściwy model

Jeśli chodzi o tę ostatnią, Marcin mówi bez ogródek: – To przemoc symboliczna. Doświadczają jej w Polscy chyba wszyscy, którzy wychodzą poza definicję tradycyjnej rodziny. 

Ten problem dostrzega również redaktorka naczelna Glamour.pl, która zauważa: 

– Jestem ze swoimi życiowymi wyborami dobrze poukładana, więc mnie to nie dotyka szczególnie, osobiście. Jestem jednak wyczulona na takie rzeczy. Wiem, że jestem uprzywilejowana w tym, że mogłam podjąć taki a nie inny wybór i że w moim bliskim otoczeniu jest to akceptowane, wspierane. Jednak w naszym kraju totalnie stawia na wybraną grupę, na jedną wartość – wąsko pojmowaną rodzinę tworzoną przez heteroseksualną parę, co jest dla mnie bardzo skostniałe, zwłaszcza że żyjemy w XXI wieku! 

Narzucanie skostniałych wzorców – podkreśla z kolei autorka bloga „Nakarmiona Starecka” –  jest po prostu dehumanizujące.

 Konserwatyzm w polskiej mentalności ma się dobrze, bo jest bezustannie i systemowo podkarmiany. A im częściej się coś powtarza, tym bardziej się osadza w rzeczywistości. To zatrzymuje nas w rozwoju, uwstecznia, odczłowiecza, bo wszystkich mierzy się jedną miarą, a przecież jesteśmy różni. Kiedy pewien model życia zaczyna funkcjonować jako jedyny obowiązujący, robi się ciasno i duszno. W tym podejściu rażące jest właśnie to traktowanie ludzi z góry jak bezrozumną masę – zwraca uwagę moja rozmówczyni. – Ja sama nie czuję się wspierana, zrozumiana. Mam swój rozum, umiem stanąć po swojej stronie, nie potrzebuję, by mi ktoś podpowiadał, jak żyć, bo wiem doskonale, co dla mnie jest dobre. Jednak w tym w praktycznym sensie mam świadomość, że gdyby cokolwiek się stało, mogę liczyć tylko na siebie, jestem pozbawiona pomocy instytucjonalnej. Ale nie wiem, czy to dotyczy tylko osób bezdzietnych. Mam wrażenie, że mimo tych wszystkich świadczeń, którymi partia rządząca próbuje do siebie przekonać, wiele osób żyjących w Polsce ma odczucia podobne do moich. 

Wsparcie dla bezdzietnych? 

No dobrze, ale czy bezdzietni i bezdzietne mają konkretne postulaty, których wcielenie w życie poprawiłoby ich komfort bycia w Polsce? Owszem. I to niejeden. 

Myślę, że warto byłoby mówić więcej o różnych stylach życia i nie faworyzować modelu z dziećmi. Bo każdy może mieć swoje problemy – a to chory zwierzak, a to chorą bliską osobę – rodzica czy przyjaciela. Powinno się chociażby stworzyć przepisy umożliwiające wzięcie w pracy urlopu opiekuńczego, który będzie przysługiwał nie tylko na dziecko czy kogoś, z kim łączą nas więzy krwi. Zastanawiam się nad tym też z pozycji nie tylko niematki, ale i osoby żyjącej w pojedynkę, która sama musi udźwignąć wiele kosztów, więc jakieś ulgi podatkowe byłyby przeze mnie mile widziane – mówi Paulina Klepacz. 

Basia Starecka zwraca natomiast uwagę, że wszelkie zmiany muszą zacząć się od zmiany myślenia. 

– Większa elastyczność, uważność na to, co mniej popularne, bardziej indywidualne podejście do człowieka, sięganie poza horyzont tradycyjnego modelu...  Na szczęście na świecie jest już coraz większa tego świadomość. Pojawia się coraz większe jest zrozumienie dla tak prostej prawdy, że jesteśmy różni i potrzebujemy mieć wolność wyboru. Bardzo chciałabym żyć w miejscu, w którym po prostu szanuje się drugiego człowieka, jego potrzeby, jego niezależność – i gdzie te wartości się chroni – podsumowuje dziennikarka. – Mam nadzieję, że dożyję tych czasów w Polsce.