„Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży”, czyli prequel „Igrzysk śmierci” to bez wątpienia jedna z najbardziej wyczekiwanych premier tego roku. Czy twórcy sprostali wysokim wymaganiom fanów i fanek serii? Czy Rachel Zegler faktycznie „kradnie show” pozostałym członkom obsady i czy faktycznie jest to najmroczniejsza część sagi? Obiecuję odpowiedzieć na te pytania bez spojlerowania. 

„Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży”: moralność Coriolanusa Snowa

Po pierwsze i najważniejsze – nie musicie być fanami/fankami sagi, by pójść do kina i delektować się seansem albo po prostu przeczytać tę recenzję. Film „Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży” na podstawie książki Suzanne Collins nie jest bezpośrednią kontynuacją sagi – jest prequelem, czyli produkcją opowiadającą o tym, co wydarzyło się przed istniejącymi już częściami.

„Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży” przybliżają nam postać Coriolanusa Snowa (w tej roli Tom Blyth). Jego nadrzędnym celem jest odzyskanie pozycji rodu straconej w wyniku tragicznej śmierci jego ojca. Przed rówieśnikami kreuje się na majętnego dziedzica, w rzeczywistości jego rodzina dosłownie walczy o przetrwanie. Corio, jak nazywają go bliscy, zostaje mentorem Lucy Gray Baird (Rachel Zegler), trybutki z XII Dystryktu podczas 10. Głodowych Igrzysk. Od tego momentu losy tych dwojga nierozerwalnie się splatają.

Snow to postać, której (przynajmniej na początku) chcemy kibicować, jednak właściwie nie wiemy, czy powinniśmy. Pozostaje nam więc bacznie przyglądać się jego zmaganiom, a potem spróbować je ocenić i zastanowić się, czy ktoś podobny nie znajduje się w naszym otoczeniu. Ale o tym za chwilę. 

mat. dystrybutora

Kadr z filmu „Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży” (reż. Francis Lawrence)

„Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży”: czyją twarz ma zło?

Czy twórcy sprostali wysokim wymaganiom fanów i fanek serii? Myślę, że na pewno ich nie zawiedli. Pokazali zupełnie nową perspektywę – Snowa jako postaci tragicznej, zawieszonej pomiędzy dobrem a złem. Wcielający się w niego Tom Blyth wypadł na tle innych aktorów zdecydowanie najlepiej. Jego Snow to z mojej perspektywy najbarwniejsza, najbardziej mroczna i najbardziej nieoczywista postać (choć rewelacyjni są także Viola Davis jako Volumnia Gaul oraz Peter Dinklage w roli Casca Highbottoma). Chcemy poznać jego historię niezależnie od tego, czy wiemy, jak się skończy. Tego samego niestety nie mogę napisać o Rachel Zegler. Jest czarująca, jednak nie powiedziałabym, że komukolwiek „skradła show”. Świetnie wypadła w scenach, w których śpiewa, w dialogowych nieco gorzej. Znacznie lepiej (choć rolę ma znacznie mniejszą) wypadła Hunter Schafer, wcielająca się w postać Tigris Snow. 

Zobacz także:

Bez wątpienia jednak cały zespół aktorski tworzy całość, za co zdecydowanie należy docenić reżyserów castingu. Między bohaterami dramatu widać chemię, szczególnie w duecie Tom Blyth - Peter Dinklage. Jeśli panowie będą mieli jeszcze okazję zagrać razem, z przyjemnością to zobaczę.

Najmroczniejsze „Igrzyska śmierci”?

Prequel „Igrzysk śmierci” to opowieść o tym, do czego może posunąć się człowiek i co jest w stanie znieść. „Ballada ptaków i węży” zostawia nas z poczuciem, że jesteśmy odpowiedzialni za zło tego świata, że nasze postępowanie i to, jakie podejmujemy decyzje wynika z traum, które w sobie nosimy. Nikt przecież nie rodzi się potworem. Każdy z bohaterów jest „dzieckiem wojny”, jednak w każdym rezonuje ona zupełnie inaczej. Jednych zmienia w drapieżników, innych w ofiary. To nic odkrywczego, jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, jak bliski rzeczywistości jest ten podział. 

Poprzednie części „Igrzysk” niosą nadzieję – w „Balladzie ptaków i węży” próżno jej szukać. Każdy z trzech aktów ogarnia mrok, wyzwala strach zmieszany z żalem. Jeśli więc jesteście szczególnie wrażliwe/wrażliwi, film może wywołać u was pewien rodzaj dyskomfortu. Jeśli natomiast jesteście fanami/fankami serii, seans zakończycie z poczuciem, że wreszcie otrzymaliście brakujący element układanki.