„Barbie” był jednym z najbardziej wyczekiwanych filmów 2023 roku. Greta Gerwig, którą pokochałyśmy za „Małe kobietki” i „Lady Bird”, wzięła na warsztat historię kultowej lalki, która z problematycznej stała się ikoną feminizmu. Reżyserka zaprosiła do współpracy Noaha Baumbacha (m.in. „Historia małżeńska” i „Mistress America”), natomiast w rolach głównych obsadziła Margot Robbie oraz Ryana Goslinga

Już niebawem, z 10 na 11 marca, odbędzie się 96. ceremonia wręczenia Oskarów. "Barbie" Grety Gerwig walczy o osiem statuetek: za najlepszy film, scenariusz adaptowany, scenografię, piosenkę oryginalną, a także dla aktora drugoplanowego (Ryan Gosling) i aktorki drugoplanowej (America Ferrera). Poniżej przypominamy recenzję filmu.

Film „Barbie” zaskakuje

Barbie (Margot Robbie) mieszka w idealnym świecie, gdzie każdy dzień jest najlepszym ever. Towarzyszy jej Ken (Ryan Gosling), który jest w nią wpatrzony niczym w obrazek, a także inne lalki – koleżanki. Bohaterka jest przekonana, że razem z nimi zrobiły wiele dobrego dla kobiet, że w prawdziwym świecie (podobnie jak w różowej krainie) dziewczyny rządzą. Dosłownie. I że mogą wszystko. Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy w jej głowie – dość niespodziewanie – pojawiają się mroczne myśli. I, żeby było jeszcze gorzej, dopadają ją płaskostopie oraz cellulit. Chcąc dowiedzieć się, co się stało i dlaczego, wyrusza w podróż do prawdziwego świata. W Birkenstockach, a nie w szpilkach.

„Barbie”: recenzja

Spoilery nie są cool, ale o jednej scenie warto, a nawet trzeba wspomnieć. A mianowicie o monologu, w którym bohaterka (kapitalnie) zagrana przez Americę Ferrerę w kilka minut opowiada o sytuacji kobiet i ich problemach na co dzień. Pokazuje, ile jest jeszcze do zrobienia, a jednocześnie motywuje wszystkie Barbie do walki o same siebie. 

Greta Gerwig odnosi się do kultowych produkcji (m.in. do „2001: Odysei kosmicznej” i „Matrixa”) i inspiruje się historią lalki Mattel. Wykorzystuje mocno przerysowany, wręcz odrealniony świat do tego, by pokazać, co dzieje się w naszej rzeczywistości – tej zdecydowanie mniej różowej. Robi to w prosty sposób, jednak niepozbawiony pewnych wartości. Tworzy przyjemny dla oka spektakl o pop-feminizmie. To, co można jej zarzucić, to fakt, że wykreowane przez nią uniwersum jest binarne, biało-czarne, lekceważące inkluzywność. A, co warto podkreślić, żadna skrajność nie jest dobra. 

Scenografia i kostiumy robią niesamowite wrażenie. Podczas seansu nie sposób nie myśleć o wysokim budżecie, którym dysponowali twórcy i twórczynie. Możemy się jednak spodziewać, że koszty zwrócą się z nawiązką. Tak samo jak te potrzebne do produkcji „zwykłej Barbie”, o której mowa pod koniec filmu. Obsada również zasługuje na uwagę. Co tu dużo mówić: casting poszedł świetnie, a Margot Robbie i Ryan Gosling po prostu urodzili się, by zagrać Barbie i Kena. Z kolei towarzyszący im aktorzy drugoplanowi oraz aktorki drugoplanowe (na czele ze wspomnianą Americą Ferrerą czy Kate McKinnon) sprawiają, że różowe widowisko z płaskiego staje się wielowymiarowe. Do tego dochodzi soundtrack, który cudownie dopełnia całość. 

Po seansie usłyszałam, że pod warstwą banałów kryje się kilka ważnych kwestii do przekminienia. To zdanie wydaje mi się idealnym podsumowaniem tego, co zobaczyłam na ekranie. Prawdopodobnie za kilka czy kilkanaście lat uznamy, że film „Barbie” (bardzo) źle się zestarzał. Niemniej jednak będzie dobrym odniesieniem do tego, jak w 2023 roku wyglądała walka z patriarchatem, o równość płci, o same i samych siebie. Te tematy są coraz częściej, chętniej i odważniej podejmowane przez twórców oraz twórczynie, pojawiają się w mainstreamie. Jednak to wciąż poziom niezaawansowany, raczkujący. Na którym nie sposób obejść się bez potknięć. 

Zobacz także: