„To dla nich napisałam tę książkę: dla matek (szczególnie dla mojej), córek, babć, dla tych, które zmieniały historię, stawiały opór, dla tych, które się zbuntowały, a także dla tych, które nie były w stanie tego zrobić” – mówi Aroa Moreno Durán, której powieść „Odpływ” została wyróżniona prestiżową nagrodą Grand Continent. W składzie międzynarodowego jury znalazła się polska pisarka, poetka i reportażystka Agata Tuszńska.

„Aroa Moreno Durán napisała książkę cichą – opowiada Agata Tuszyńska W splocie monologów trzech kobiet - babki, matki i córki opowiedziała historię stulecia swojej rodzinnej Hiszpanii. Poprzez wojnę domową, przez drugą światową do dzisiejszych niepokojów. To opowieść o odnajdywaniu tożsamości w drodze przez blizny przeszłości. Książka o oswajaniu umarłych, których obecność ciągle nadaje kształt naszemu życiu. Podobnie jak sekrety przeszłości. Rzecz o cenie przeżycia i jego ciężarze, który naznacza kolejne pokolenia, o wspólności wobec cierpienia, o buncie i pokorze”. W uzasadnieniu wyboru jury podało: „Wybór ten odzwierciedla historię, która przewija się przez współczesna Europę: ideę, jeśli nie odpływu, to przynajmniej nadziei, która cofa się i oddala, a jednocześnie wydobywa na światło inne formy. Płaskorzeźby pamięci przy odpływie lepiej się uwidaczniają, ale też bardziej bolą”.



Fragment powieści:
Ale od granicy, mimo że tak wiele o tym mówiono, nie nadeszło nic oprócz strachu. W rzeczywistości nadchodzili z południa i z morza, a nagle zaczęli przybywać zewsząd. My wszyscy byliśmy jak jeden wróg. Ze swoimi starszymi, z dziećmi, a także z kobietami. Wtedy zdarzyło się, że okręt wojenny zacumował przy zatoce. Mówili na niego: Łobuz z Morza Kantabryjskiego. Widzieliśmy jego sylwetkę zbliżającą się do brzegu i zaczynała się kanonada. Zdarzało się często, że ktoś ostrzegał. Przypłynął ze wschodu strzelać do portów i nadbrzeżnych osad. Czasem strzelał ze sto razy. Przysłali ten statek, żeby siał panikę. Taki był rozkaz. I udało mu się. Oczywiście, że byliśmy przerażeni. Kiedy okręt był w pobliżu, arrantzales zawracali, a ludzie chowali się pod mostem kolejowym albo wszyscy razem w stoczniach, bo znajdowały się daleko od ujścia i miały metalowe ściany. Syreny alarmowe zaczynały wyć w najmniej spodziewanych momentach i nie milkły godzinami. Wtedy biegiem! Latem 1936 strzelał do nas ciągle.
Jeden z pocisków spadł na oddział położniczy w mieście. I kiedy bomby przestały lecieć, z piwnic wyszły na ruiny boso nagie kobiety, z dziećmi przyssanymi do piersi. To było najdłuższe lato dla mieszkańców miasteczka. My nie do końca zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Dzieci nie potrafią kalkulować upływu czasu ani niebezpieczeństwa. Tamto lato dłużyło się nam w nieskończoność jak wszystkie inne lata do tej pory.
Ojciec za każdym razem, kiedy wracał do domu, mówił, że przegrywamy wojnę, bo w całym kraju upadały miasta. A moja matka, jak wszystkie kobiety, zaczęła szyć parciane tobołki dla każdej z nas, żeby dziewczynki miały się w co spakować. Tak na wszelki wypadek, mówiła to już wśród huku bomb. Wszystkie kobiety szyły tobołki. Mama wszyła na górze sznurek, dla każdego worka w innym kolorze. Mój był zielony, Amelii czerwony. Dla Matíasa tobołka nie było.
Wtedy zniknął mój ojciec. Tamtego lata, kilka dni przed buntem, jedyny okręt wojenny w całej prowincji cumował właśnie tutaj. Miał numer 3. Dobrze to pamiętam. W nocy 22 lipca spora grupka mężczyzn i twój pradziadek, wszyscy członkowie CNT, wsiedli na kuter Lina, statek, na którym on łowił przy francuskim wybrzeżu. Powiedzieli, że płyną zatankować w porcie, ale, przepływając przy nabrzeżu Buenavista, przejęli okręt. Żołnierze im na to pozwolili. Byli dzieciakami jak on. Stamtąd popłynęli wzdłuż brzegu do miasta. Stanęli w środku zatoki, obok wyspy. Otworzyli ogień do klubu Naútico i kasyna, gdzie ukryli się buntownicy. Potem wpłynęli do ujścia rzeki i tkwili tam przez dwa dni.
Stamtąd, z ujścia, strzelali do hotelu, ale pudłowali, bo co mogli wiedzieć o strzelaniu. Ale w końcu i tak ci w hotelu zdjęli z łóżek białe prześcieradła i wywiesili je z okien. To wszystko, jak wiele innych rzeczy, nie zdało się na nic. Zatrzymali ich natychmiast. Całkowita porażka. Mówili, że na moście, kiedy przejeżdżali pod krzyżowym ogniem, została porzucona w słońcu wojskowa ciężarówka z mnóstwem zabitych żołnierzy. Był lipiec 1936. Ale ludzie z miasta poczuli się mniej opuszczeni. Dlatego było warto. To coś znaczyło.
W naszym miasteczku wszystko stało się szybko. Pewnego ranka nad wodą rozległy się wystrzały. Z fortu na wzgórzu w stronę ujścia i z ujścia w stronę fortu. Nie wiem, jak to możliwe przy takiej odległości. Nie miałam pojęcia, na czym polega wojna. Ale kule i bomby latały z dołu do góry, z jednej strony na drugą. Wtedy w sierpniu zrozumieliśmy to dobrze. Słyszałaś kiedyś hałas, który następuje po wybuchu? Pewnie nigdy nie słyszałaś.
To taki naglący gwizd. I wydaje się niemożliwe, że podobny gwizd poprzedza śmierć.
Codziennie było coraz więcej wystrzałów i coraz więcej wybuchów. Skoro nie widzieli jedni drugich, musieli strzelać po paraboli, wyliczając. I pudłowali tak często, że ładunki ciągle spadały na naszych i rozbijały szyby budynków, i w wodzie unosiły się gruzy jak deszcz kamieni. Pociski wpadały przez okno nawet do domów, a obusy rozwalały kominy i szczątki spadały kilka ulic dalej. Jakaś rodzina jadła obiad i nagle coś wpadało przez okno i trafiało matkę w serce. I matka zastygała z łyżką wazową wystającą z garnka i otwartymi ustami. Ginęła na stojąco.
A potem krzyki.
Z początku wszystkie dzieci bawiły się w szukanie naboi w kanale albo wśród złomu. Na wzgórzach pełno było niewybuchów. Im więcej znalazłeś, tym lepiej. To były ponure zawody. Dzieci doskonale rozumieją śmierć, podobnie jak my, starzy. Prawdziwe problemy ze śmiercią macie wy, ludzie w średnim wieku, nie jesteście gotowi, by stracić wszystko to, co dopiero osiągnęliście.
Wtedy zaczęło się więcej wypadków. Jeden dzieciak zginął, dotykając granatu. Wybuchł mu w ręce. Kobiety przestały chodzić do magazynów po jedzenie i wodę. Kolejki robiły się coraz krótsze, w końcu nikt nie wychodził z domu. Kutry przez wiele czasu nie wypływały w morze. I w końcu skończyliśmy w zamknięciu, nie mając co włożyć do ust. I my, jak wielu innych, bez ojca.
Jednej nocy weszli do domu mężczyźni, szukali go. Moja matka bardzo się przestraszyła. Lepiej, żeby nie wracał, coś takiego powiedzieli. A wy też lepiej wyjedźcie i już nie wracajcie. Kurwo jedna, powiedzieli, zamknij się. Pamiętam te słowa. Matka płakała, łykała łzy i pakowała nasze rzeczy. Nie znałam jej gryzącej się w język. Bo moja matka nigdy nie potrafiła niczego przemilczeć.
Któregoś ranka kazała nam wziąć tobołki. Wszystkich z całego budynku chcieli wsadzić na kuter i zabrać z zatoki. I poszliśmy we troje z matką. Morze wydawało się nie wiedzieć o niczym. Morze było jak zwykle, po prawej, intensywnie zielone i szare, nasze morze, to morze, które tak lubiłaś, jak byłaś mała. Całe miasteczko zostało obrabowane, kiedy nas nie było. Domy zniszczone od środka. Wszystkie nazwiska zapisano. Byliśmy zdrajcami i rodzinami zdrajców. I zostaliśmy nimi na zawsze.
Sama wiesz, ci Sowieci.
Już w mieście, któregoś dnia moja matka wyszła, a potem opowiedziała, że nie chciała ich wymówić: Przysięgam, że nie chciałam podać waszych imion. Ale co miałam zrobić. Już wiem, że jest ich dwie, proszę pani. Niech pani poda dwa imiona i oba nazwiska, wszystko mi jedno, że to siostry proszę podać kompletne imiona i nazwiska dwóch dziewczynek. Myślę o człowieku z dwoma rękami jak kopyta gotowymi, żeby uderzyć w litery, jedna po drugiej i wystukać moje imię i imię mojej siostry. I o matce biegnącej do domu, w którym mieszkaliśmy wszyscy.
Nikt nie może sobie wyobrazić, co znaczy rozstać się z dzieckiem. I kolejnym, i następnym. Jakby w tym samym momencie opróżniły ci się wnętrzności. Jedna wnętrzność na drugiej wnętrzności i na trzeciej. Powiedzieć: ty tak, ty nie. Powiedzieć: wy. Pożegnać się. Puścić rękę.
Co ja właśnie zrobiłam, skarżyła się.
W noc przed naszym wyjazdem moja matka nie spała, powtarzała wiele razy, jak mało waży dziewczynka i jak dużo waży statek. Przez całe życie wspominałam matkę mówiącą tej nocy o wirze wody, jaki powstałby, gdyby statek zatonął, i jak łatwo by nas wciągnął. Mówiącą o morzu pełnym dziecięcych ciał i żelastwa. Nikt nie wie, co to znaczy musieć ocalić dziecko, póki sam nie musi tego zrobić.
Ale to robi.
Zrobiłabyś to.
Ty też byś to zrobiła.
Nic nie było łatwe. To stało się dopiero po roku pobytu w mieście, kiedy wróciła tamtego ranka zapłakana do domu. Zapisałam was. Obie.
Ale Matíasa nie. I zasłoniła usta.
I popatrz, to Matías umarł, kiedy wrócili do domu. Bo, jak ci mówiłam, nie uczyli ich pływać.
Rok, trzy lata więcej. O brata mniej.
Teraz wszystko opowiada się tak szybko.

Fragment powieści „Odpływ” Aroy Moreno Durán. Przeł. Katarzyna Okrasko. Wydawnictwo Literackie, 2023.