Ma 25 lat, a karierę tak pełną sukcesów, że aż chce się powiedzieć: Serio? Tyle zrobiła jedna dziewczyna? Tak, Julia Wieniawa idzie jak burza i nie da się zatrzymać. Nikomu i niczemu. Ale ona też ma ciemniejsze momenty. Nauczyła się jednak nad nimi nie pochylać, tylko z czułością omijać. Właśnie debiutuje w roli jurorki show „Mam talent”. Ona coś wie na ten temat.

Julia Wieniawa w szczerym wywiadzie dla GLAMOUR

Katarzyna Dąbrowska: Czujesz, że Twoje tak albo nie może zmienić czyjeś życie?

Julia Wieniawa: Tak. I wiedziałam, że decydując się na udział w tym programie, biorę na siebie odpowiedzialność. Nawet jak byłam zmęczona, po 8-9 godzinach nagrań, wiedziałam, że dla każdego uczestnika muszę mieć taką samą uważność i taką samą energię. Bo być może jestem dla kogoś wzorem, być może ktoś czeka właśnie na moją opinię. Każde słowo ma wagę. Pamiętam to z własnego doświadczenia. Potrafiłam nosić w sobie latami jakąś krytyczną uwagę kogoś, kto był dla mnie w danym momencie autorytetem. Z drugiej strony program jest również dla mnie ciekawym wyzwaniem. Do tej pory w pracy, jako aktorka, poruszałam się według scenariusza, co jest wielkim komfortem. A tu – naprawdę nie wiem, co się wydarzy, kto mnie czym zaskoczy. Wbrew temu, co myślą ludzie, nic nie jest ustalone z góry. Muszę otworzyć się na nieznane i mieć w sobie nieustającą ciekawość.

Masz ją w sobie?

Ja chyba po to przyszłam do „Mam talent”. Żeby znów poczuć ciekawość świata i zachwyt. Bo mam wrażenie, że zgubiłam to uczucie gdzieś po drodze. Tak wcześnie doświadczyłam wielu rzeczy, jestem na maksa przebodźcowana – tyle sesji, filmów, okładek, kampanii, koncerty, teatr. Sama się zastanawiam, jak znalazłam miejsce na to wszystko. Doszłam do momentu, gdzie mało co mnie cieszyło. Myślę, że otarłam się o początki wypalenia. I kiedy dostałam propozycję z „Mam talent”, zadałam sobie szczere pytanie: co mi da ten program? Czy potrzebuję więcej popularności? Szczerze, nie. Czy potrzebuję pieniędzy? Pewnie kontrakt reklamowy przyniósłby mi większą kwotę. I odpowiedź była zupełnie inna: przyjęłam tę propozycję, by znów uruchomić w sobie zachwyt, ciekawość świata i ludzi. I na chwilę wyjść poza moje ego. Bo wszystko, co robię w zawodowym życiu, krąży wokół mnie. Codziennie zadaję sobie pytania: jak wyglądam, jak wypadłam, jak zagrałam, jak zaśpiewałam. Ciągle: ja, ja, ja… I kiedy usiadłam przy jurorskim stole, to była dla mnie wspaniałe uziemiające uczucie. Skupić uwagę na innych. I nagle to doświadczenie, które niewątpliwie mam, mogę przekazać innym. Mogę dołożyć cegiełkę do czyjejś kariery. To jest dla mnie bardzo cenne.

Julia Wieniawa: „Był czas, kiedy budziłam się rano i zaczynałam dzień od płaczu"

Opowiedz o momentach, kiedy ktoś dołożył cegiełkę do Twojej kariery i odwrotnie - gdy podciął Ci skrzydła…

Niestety, tych podcinających skrzydła było znacznie więcej. Ale zacznę od tych na tak. Na pewno bardzo ważny był casting do „Rodzinki.pl”, kiedy miałam 13 lat. Dyrektor szkoły musicalowej, w której wtedy byłam, powiedział mi o nim i namówił, bym wzięła w nim udział. Powiedział, że widzi we mnie wielki potencjał i podoba mu się, jak pracuję. To był pierwszy raz, kiedy zostałam wyróżniona. To mnie uskrzydliło. I wygrałam ten casting. A potem Patryk Joka, reżyser „Rodzinki”, powtarzał mi: Julka, będziesz kiedyś wielka! Ale zdarzały się też mniej przyjemne rzeczy. Zostałam kiedyś zaproszona do castingu, byłam świetnie przygotowana. I w trakcie reżyser mówi do mnie z przekąsem: „Dlaczego ci się nie marszczy czoło, jak się złościsz? Umiesz się w ogóle złościć?”. Miałam 20 lat, w tym wieku raczej nie marszczy się ludziom czoło! Był zblazowany, bardzo oceniający. A na końcu powiedział: „A zresztą i tak szukamy blondynki…”. Wiesz, takie rzeczy zostają w człowieku. Ale chyba najbardziej utkwiła mi w pamięci uwaga jednej aktorki, która wypomniała mi brak szkoły aktorskiej. Dziś już wiem, jak sobie z tym poradzić, ale przez bardzo długi czas to była rzecz, która podkopywała moją pewność siebie. Był czas, kiedy budziłam się rano i zaczynałam dzień od płaczu. Miałam poczucie, że cokolwiek robię, zostaję skrytykowana. 

Zobacz także:

Wyobrażam sobie, że to jest bardzo trudne.

Tak. I jeszcze ta łatwość, z jaką inni wyrażają swoją opinię... Na szczęście często te internetowe komentarze mają się nijak do rzeczywistości. Przekonałam się, kiedy miałam zagrać swój pierwszy koncert na zeszłorocznym Orange Warsaw Festival. Byłam tuż przed premierą płyty, dopiero wydałam kilka singli. Wylała się na mnie prawdziwa fala hejtu –  co to za wokalistka, że jeszcze nie ma płyty, a już będzie na Orange, czy ona w ogóle umie śpiewać? Miałam wtedy myśli, żeby odwołać mój występ, że po co ja to sobie robię. Nie chciałam się wystawiać. Bałam się, że zostanę wygwizdana, że może nikt nie przyjdzie na mój koncert.

Przyszły tłumy. Wiem, bo też tam byłam.

Tak, to przerosło moje oczekiwania. Jeszcze zanim weszłam na scenę, usłyszałam, jak ludzie krzyczą: Julia, Julia! Oni naprawdę chcieli mnie usłyszeć. I wtedy po raz pierwszy, tak naprawdę przekonałam się, że opinie w internecie nie oddają rzeczywistości. Że są ludzie, którzy przyszli specjalnie dla mnie. Wtedy, tak od środka, poczułam prawdziwą pewność siebie. Poczułam siłę. Przestałam się przejmować, co inni o mnie myślą. Niech mówią, co chcą! Życie jest zbyt kruche. Swoją drogą, bardzo brakuje mi koncertów. 

Czuję, że szykuje się druga płyta!

Tak, prace trwają. Jesteśmy na bardzo zaawansowanym etapie. Czuję, że ta płyta będzie o wiele bardziej moja. Coraz bardziej ośmielam się w pisaniu tekstów. Czuję, że przeszłam jakąś drogę, a nawet przełom. W życiu prywatnym zaczęłam odważnie mówić, co myślę i czuję. Co przekłada się na pisanie tekstów, bo dla mnie są one obnażające jak spowiedź. 

Julia Wieniawa „Mam dosyć bycia poprawną”

To z czego się na tej płycie „wyspowiadasz”?

Mam dosyć bycia poprawną. Chcę pokazać swoją inną, ciemną stronę, którą ma w sobie każda kobieta. Ta potrzeba wynika z moich przeżyć, perturbacji. Przez ostatni rok nauczyłam się wreszcie komunikować swoje potrzeby, zaczęłam być asertywna, i wprost mówić, co myślę i czuję. Musiałam się wyleczyć z tego, co mi kiedyś wpojono: że okazywanie emocji to okazywanie słabości. Zawsze byłam odbierana jako ta, która łatwo odniosła sukces. Dlatego, że nigdy publicznie nie przyznałam się do porażek i do gorszych momentów. Zawsze ludzie widzieli tylko finalny efekt, bo tak zostałam nauczona – nie pokazuj, co czujesz. Zeszły rok poświęciłam na rozwój osobisty, duchowy. Zaczęłam chodzić na terapię i twardo stawiać granice, tak by nie zapomnieć o swoich potrzebach. Dbanie o siebie w moim wypadku to też słuchanie intuicji, ona mnie nigdy nie zawiodła. Jeśli tylko ją usłyszę.

Zagłuszałaś ją?

Myślę, że świat ją zagłuszał. Lub inni ludzie. Bo za bardzo ufam i za szybko się otwieram. To jest coś, nad czymś wciąż muszę pracować. Powinnam być bardziej uważna na siebie. Dlatego w postanowieniach na ten rok mam regularną medytację, choćby parę minut dziennie, by być bliżej siebie i słyszeć własne myśli. Ostatnio wróciłam z planu, totalnie przebodźcowana, usiadłam i rozpłakałam się. Zadałam sobie pytanie: kim ja w ogóle jestem? 

Mocne. Znalazłaś odpowiedź?

Muszę ją znaleźć. Jestem w procesie. Dlatego mówię o rozwoju mentalnym, bo bardzo zaniedbałam tę sferę. Za mało spędzałam czasu sama ze sobą. Chcę przypomnieć sobie, kim ja w ogóle jestem, co lubię jeść, jaki lubię kolor…

Jaki lubisz kolor?

Zielony. Jak byłam dzieckiem, miałam wszystko zielone – pokój, ręcznik, szczotkę do zębów, ubrania. A potem nagle ktoś mi kazał założyć coś innego, musiałam być jak kameleon. W pewnym momencie utraciłam siebie i teraz muszę się odnaleźć.

--

Cały wywiad znajdziecie w marcowym numerze GLAMOUR (w sprzedaży od 22 lutego 2024).