Aleksandra Domańska została gwiazdą lutowego numeru GLAMOUR. Aktorka, a prywatnie mama Ariela udzieliła szczerego wywiadu, w którym otworzyła się na tematy związane z pracą nad sobą i życiem na własnych zasadach. Opowiedziała o macierzyństwie i związanych z nim (niekiedy trudnymi) doświadczeniami. Poniżej prezentujemy fragment rozmowy. 

Aleksandra Domańska w wywiadzie dla GLAMOUR

Katarzyna Dąbrowska: Jak się dzisiaj czujesz?

Aleksandra Domańska: Dzisiaj nie najlepiej. Przeżywam już od dłuższego czasu coś bardzo dużego i zdecydowałam się na odważny krok – wejść w terapii najgłębiej w siebie, jak się da. Żeby zrozumieć wszystko to, co mną miota, co dosyć regularnie otwiera mi rany i wywołuje we mnie pewne reakcje. Przez to jestem cały czas w cyklu zdarzeń, który mi nie służy. Przez długi czas obwiniałam siebie, że jestem taka smutna, że mi źle. Ale zdałam sobie sprawę, jak łatwo nam w świecie szybkich, pięknych obrazków uwierzyć, że odczuwanie niepopularnych społecznie emocji, takich jak: żal, smutek, bezradność, złość, zazdrość czy nawet nienawiść, jest czymś złym. To są takie same emocje jak inne, nie ma dobrych i złych emocji, one po prostu są. Teraz już wiem, że będę musiała się z tym uporać i że to nie będzie szybkie ani łatwe. Nie zamierzam uciekać od tej pracy, wiem, że muszę ją wykonać. Chcę. 

To bardzo dojrzałe podejście. Tak mówi chyba tylko osoba samoświadoma i pracująca nad sobą…

Trochę już połaziłam w swoim życiu od drzwi do drzwi, nasłuchałam się różnych mądrych ludzi. Dużo się dzięki temu w mojej głowie pootwierało. Parę razy dostałam po dupie, parę razy to ja zadałam komuś cios między oczy, więc mam w sobie jakiś rodzaj mądrości w tej dziedzinie, wynikający z doświadczenia.

Aleksandra Domańska: „Wpadłam w o wiele większą przestrzeń bólu i trudnych emocji, odkąd zostałam mamą”

Praca, którą wykonałaś nad sobą dotychczas, okazała się niewystarczająca?

Wpadłam w o wiele większą przestrzeń bólu i trudnych emocji, odkąd zostałam mamą. To transformacja, która odbywa się na każdym poziomie. I po raz pierwszy tak blisko mogłam się spotkać z moim wewnętrznym dzieckiem, mając na rękach swoje dziecko. To było szalone doświadczenie, wielopoziomowe. Do tej pory jeszcze nie doszłam do siebie. Mam w sobie dużo żalu.

Zobacz także:

Kiedy zostałam mamą, miałam w sobie dualizm. Z jednej strony zrozumiałam niektóre reakcje moich rodziców, z drugiej – niektóre wzbudziły we mnie niespodziewaną złość. Miałaś podobnie?

Miałam dokładnie tak samo. Z jednej strony jestem bardziej wyrozumiała, bo staję oko w oko ze swoimi słabościami dzień w dzień. I już wiem, że nie jestem taką mamą, jaką sobie założyłam, że będę. To duża lekcja. Z drugiej strony wiele zrozumiałam, przez to też jestem bardziej kategoryczna i łatwiej mi jest odcinać od siebie ludzi. Nareszcie zrozumiałam, że nie każda relacja musi trwać wiecznie, nawet z rodzicem. Dopiero stając się mamą, odnalazłam w sobie lwicę, która powiedziała „dosyć”.

Na pewno też ten mały chłopczyk uruchomił w Tobie coś pięknego. Co to jest?

Ariel dał mi dostęp do całej nowej galaktyki. To jest tak potężny wachlarz czucia i emocji, że wciąż się uczę po nim poruszać. Pokazał mi też, że pod tą warstwą lęku, żalu i smutku jest kobieta, która ma niezwykle mocny umysł i ciało. Dopiero on pokazał mi moją prawdziwą siłę. Specjalnie mówię „siłę”, a nie „moc”, bo mam tu na myśli siłę fizyczną, która drzemie w każdej osobie, a która ma szansę się ujawnić dopiero w jakichś szczególnych okolicznościach. Dodatkowo mój syn zupełnie zmienił moje podejście do wielu spraw. Kiedyś wszystko bardzo przeżywałam i traktowałam strasznie serio, teraz patrzę na wiele rzeczy jak na zabawę. Zmieniły mi się priorytety. Najważniejsze jest teraz dla mnie to, co się dzieje w czterech ścianach pod moim dachem na warszawskiej Pradze-Północ. Cała reszta to jest bardzo fascynujący dodatek. Przestałam traktować pracę jako coś, co mnie określa. To mi dało dużo wolności i ulgi.

Aleksandra Domańska: „Kiedyś marzyłam tylko o wielkiej sławie”

Kiedyś tak to działało?

Kiedyś marzyłam tylko o wielkiej sławie wynikającej  z tego, że wszyscy mnie doceniają, z tego, że potrafię być taka wspaniała jako artystka… Goniłam za tym bardzo. 

Masz wierną i dużą społeczność na Instagramie. Twój profil ma w nazwie „naprawdę”. Dla mnie to deklaracja i zobowiązanie.

Jak zakładałam nowe konto, to na początku nazwa brzmiała @domanska_naniby i to konto sobie było przez jakiś czas, do momentu, gdy podczas bardzo pięknej medytacji zrozumiałam, że ja nigdy nie byłam i nie będę osobą, która dekoruje swoją tablicę jak najpiękniejszą witrynę w sklepie. Ja lubię ten „brud”. Lubię życie w życiu. Kręci mnie szukanie słów do opisania różnych stanów emocjonalnych, kręci mnie w ogóle ubieranie różnych procesów w słowa. Chciałam być „naprawdę”, bo to „na niby” mnie średnio rajcuje. Próbowałam, ale to strasznie nudne. Dla mnie aktorstwo potrafi być piękne, ale ja chcę żyć szerzej. Chcę tworzyć szerzej. Jeżeli mogę stworzyć minutowy film lub wpis na Instagramie, który daje mi ogromną satysfakcję, a i odbiór jest szeroki, to jestem szczęśliwa. Lubię robić na Insta rzeczy mało popularne. A kto nie chce, niech nie zagląda. Na świecie jest miejsce dla każdego. Problem byłby wtedy, gdybym swoją działalnością kogoś raniła, ale tego u mnie nie znajdziesz.

A nie jest trochę tak, że obnażona jesteś bezbronna?

Oczywiście. Ale ja bardzo dobrze kontroluję to, co wypuszczam w świat. Potrzeba kreatywności w moim życiu jest tak duża i dopiero ostatnio to zrozumiałam. Celowo zrobiłam sobie przerwę od pracy na planie, bo czuję, że od kilku lat coś mnie woła. Jakaś zmiana. Z początku bardzo bałam się tego zawieszenia w czasie i przestrzeni, ale wreszcie zrozumiałam, że ja się przecież z nikim nie ścigam. To jest moje życie, na miłość boską. Tylko moje. I tylko ja mogę napisać swoją historię. Mimo wszystko miło jest połączyć się z innymi ludźmi, którzy zazwyczaj piszą mi: „Ja też tak mam!”. Czuję wtedy ulgę.

Aleksandra Domańska: „Miesiące kopania się samej ze sobą zaprowadziły mnie do szpitala”

Umiesz w self-care?

Myślę, że fakt, że daję sobie czas na przeżywanie trudnych emocji, a nie uciekanie lub zapracowywanie ich nowymi projektami czy osiągnięciami, jest przykładem self-care. Ale by dać pełen obraz, muszę wyznać, że mam również silne tendencje autodestrukcyjne. Dopóki się z tym nie pożegnam, nie będę mogła powiedzieć, że umiem w self-care. Mówi się: „Zaufaj procesowi” czy „Trudne chwile mają nam coś pokazać”. Jasne, pełna zgoda, ale jeśli będę miała zamknięte oczy, to nic nie zobaczę. Więc z uporem maniaczki przyglądam się tym wszystkim ranom, które się otworzyły we mnie z początkiem macierzyństwa. Ciężko mi się pogodzić z tym, jak inny od moich wyobrażeń był ten czas. Czułam się jak odrzutek, bez żadnego stada. Ale to była ważna lekcja o relacjach. Ze zbyt dużą lekkością nazywałam ludzi przyjaciółmi. Dziś wiem, że to bardzo poważny tytuł. I że przyjaźń buduje się na mocnych fundamentach, a nie miłych deklaracjach.

Co najlepszego dla siebie ostatnio zrobiłaś?

Pojechałam na tygodniowe wakacje, tuż po drugich urodzinach Ariela. Sama. Na Sardynię. Było mi absolutnie wspaniale. Świeciło słońce, jadłam pyszne rzeczy, dużo spałam. Dałam sobie zadanie, że przez ten jeden tydzień mam się niczym nie martwić. Płakałam ze wzruszenia nad pejzażem tej wyspy, nad słońcem migoczącym w morzu, nad turkusowymi wodami. Zazdrościłam naturze, że sobie tak po prostu jest, tak po prostu i tak dostojnie. 

Jednak umiesz w self-care!

(śmiech) Chociaż gdy wylądowałam, to zaczęło się od wielkiego ataku paniki: co ja tu w ogóle robię, nie powinno mnie tu być! A co, jeżeli w domu się coś wydarzy? Dlaczego wydaję pieniądze na taką beztroskę? Wakacje! W głowie mi się poprzewracało! Zaczęłam czuć wielką gulę w klatce piersiowej i w gardle. Chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do Moniki, mojej przyjaciółki i menedżerki. Powiedziałam, że teraz wyznam jej wszystkie rzeczy, których się boję, że nie wszystkie będą brzmiały logicznie… Wysłuchała mnie i zapewniła, że ewidentnie potrzebuję wakacji. Totalnie mnie utuliła. I tak tuli mnie już od kilkunastu lat. Jestem pewna, że Monikę zesłały mi anioły.

Jaka wróciłaś?

Wypoczęta, z chęcią do życia i zabawy. Teraz wiem, że miesiące kopania się samej ze sobą zaprowadziły mnie do szpitala. To moje emocje przyczyniły się do zapalenia kręgów i przestrzeni międzykręgowej. Jestem o tym przekonana. Pamiętam moment w szpitalu, kiedy lekarze już załamywali ręce – mój stan był naprawdę bardzo, bardzo poważny – i wiedziałam, że to ja muszę podjąć decyzję, czy chcę dalej żyć. Poczułam wtedy moc swoich myśli i postanowień. Że ten Bóg, o którym mówimy, że jest wszędzie, jest też we mnie i że niejako ja sama nim jestem. I do mnie należy wybór, w którą stronę pójdę. Postanowiłam żyć. I gdy wróciłam ze szpitala, zaczęłam się tym życiem cieszyć: zaczęłam przyjmować zaproszenia na różnego rodzaju przyjęcia, stroić się w ładne ciuszki. To było ciekawe doświadczenie.

--

Fragment wywiadu pochodzi z lutowego numeru GLAMOUR, który jest dostępny na rynku od 25 stycznia 2024.