Nie ma już robota

Brytyjski zespół Disclosure podziękowało Daft Punk za 28 lat działalności, pisząc, że nie ma słów, które oddałyby „skalę inspiracji i wiedzy, którą zyskaliśmy, słuchając tych dwóch robotów”. Mark Ronson, producent od hitów, nazwał dorobek Daft Punk nieosiągalnym dla innych. Koniec Daft Punk to zdecydowanie muzyczny news tygodnia, choć Francuzi poinformowali o przejściu na emeryturę mocno enigmatycznie – udostępniając krótkie wideo, zresztą wycięte z ich filmu „Electroma” z 2006 r., opatrzone wymownym hasłem „Epilog”. Robot wybucha, game over.

Spiskowa teoria epilogu

Na pewno? Już się znalazło paru optymistów, którzy nie wierzą, że to pożegnanie. W epilogu Daft Punk widzą raczej sprytne zagranie marketingowe, zapowiedź kolejnego spektakularnego rozdziału w historii zespołu, który zawsze wiedział, jak minimalnym wysiłkiem osiągnąć maksymalny efekt. Ten relatywnie minimalny wysiłek widać chociażby w dyskografii Francuzów. Dlaczego piszę, że gdyby Daft Punk nie zakończyli działalności, mogłabym nie pamiętać, że jeszcze działali? Bo w ciągu tych 28 lat aktywności, które naliczono Francuzom, duet wydał zaledwie cztery albumy studyjne. Ostatni z nich „Random Access Memories” ukazał się osiem lat temu. A maksymalny efekt? Powtórzę: ostatni album Daft Punk ukazał się osiem lat temu, a największy przebój z tamtej płyty, czyli nagrane z Pharellem Williamsem „Get Lucky”, wciąż leci w radiu.

Przeboje poza czasem

Nie pracuj ciężko – pracuj skutecznie. Wiem, to brzmi jak hasło z durnego poradnika dla ludzi sukcesu, ale zakładam się o wszystko, że Daft Punk czytali ten poradnik. Mogliby go nawet napisać. Guy-Manuel de Homem-Christo i Thomas Bangalter nigdy nie mieli ambicji, żeby przygnieść świat ogromem wyprodukowanej muzyki. Wystarczyło im kilka płyt, żeby Daft Punk dorobił się statusu legendy muzyki elektronicznej. „Da Funk”, „One More Time”, „Around The World”, „Harder, Better, Faster, Stronger” czy nawet wspomniane już „Get Lucky” – to ich nieśmiertelne hity, które wytrzymały próbę czasu, nie dały się kaprysom rynku i zmieniającym trendom, co w przypadku muzyki elektronicznej wcale nie jest takie oczywiste. 

Pies sam w Nowym Jorku

Jeszcze jakieś zasługi? Gdyby nie Daft Punk, z francuską muzyką do tej pory kojarzyłby się pewnie wyłącznie Serge Gainsbourg (to oczywiście znakomite skojarzenie, żeby była jasność). Byli tym niezwykle rzadkim przypadkiem europejskiego zespołu spoza UK, który odniósł międzynarodowy sukces. Przetarli szlak innym wykonawcom z Francji. Gdyby nie oni, być może nigdy nie usłyszelibyśmy o Sebastienie Tellier czy zespole Yelle (dziś co prawda już zapomnianym, ale mieli swoje pięć minut).

Mnie osobiście najbardziej boli, że nie powstanie już żaden nowy teledysk Daft Punk. Bo w klipy potrafili jak mało kto. W wideo do „Da Funk” przebrali człowieka za psa i wysłali go na nocny spacer po Nowym Jorku. Ten do „Around The World” z synchronicznym tańcem m.in. szkieletów i robotów, był jednocześnie hipnotyczny i zabawny. Piosenki z płyty „Discovery” wmontowali w pełnometrażowe anime, a w teledysku do „Get Lucky” zagrali na scenie zawieszonej w kosmosie. Bo kosmiczny to był zespół, nie zapomnimy go nigdy. Nawet jeśli wspomnienia o Daft Punk będą podtrzymywać zaledwie cztery płyty.