Kasia Pieluszka to blogerka, pisarka i właścicielka agencji social media, która sześć lat temu przeprowadziła się na Bali. Tam zasmakowała w wyluzowanym, skupionym na przyjemności, stylu życia. Doszła do wniosku, że wolność ceni wyżej niż zobowiązania. Wszystkie przemyślenia i przygody opisała w książce. Nie spodziewała się, że padnie ofiarą okrutnego slutshamingu. Postanowiła jednak, że nie da się stłamsić i aktualnie pracuje nad drugim tomem. Tym razem będzie grzecznie? Bynajmniej. Kasia zapowiada, że seksu, ani w książce, ani w jej życiu, nie zabraknie.

Napisałaś książkę „Bali. Tinder” o swoich romansach na Bali, by wywołać skandal?

Nie. Szczerze mówiąc, dopiero wydawnictwo zwróciło mi uwagę, że ta książka jest odważna. A przecież wcześniej powstało wiele książek podróżniczych z opisami romansów, np. „Bunkrów nie ma”, z tą małą różnicą, że pisali je mężczyźni. Czyli im wolno, a nam jednak wciąż nie? Ja nigdy nie myślałam o sobie, że czegoś mi nie wolno, bo jestem kobietą. Ale Internauci postanowili pokazać mi, gdzie moje miejsce.

Co masz na myśli?

To, co się wydarzyło po publikacji książki, było dla mnie szokujące. Wiele osób mnie wyzywało, mówiło wprost, że jestem taka czy owaka. Pytano, dlaczego nie biorę pieniędzy za seks, skoro i tak sypiam, z kim popadnie. Do tego obrzydliwe komentarze dotyczące wyglądu, że jestem brzydka, że kto normalny chciałby się ze mną przespać. Robili jakieś rankingi „czy mam duży nos". Akurat to się zbiegło w czasie z moją operacją łękotki, gdy byłam tu w Polsce. Mocno to mną wstrząsnęło. A co ja w sumie takiego zrobiłam? Miałam odwagę wyjechać na koniec świata i pracować zdalnie, zanim to było fajne. Mówię otwarcie, że nie chcę związku i nie ukrywam, że lubię seks i mam wielu partnerów. Czy komuś robię krzywdę, czy to jakaś zbrodnia? W XXI wieku?

Dlaczego więc zdecydowałaś się napisać drugą książkę?

Między innymi dlatego, żeby się właśnie odnieść do tego hejtu. Żeby wysłać wyraźną wiadomość, że mam to gdzieś i będę dalej żyła, jak chcę. Moim zdaniem ci Polacy, którzy tak bardzo mnie potępili za relacje z obcokrajowcami, po prostu się boją, że Polki będą podobnych relacji szukały. I słusznie, bo pisało do mnie także wiele kobiet, że mi zazdroszczą, że te sztywne ramy społecznych oczekiwań je uwierają. Przede wszystkim napisałam tę książkę, żeby pokazać, że można wybrać inne życie. Wolne, szalone, skupione na przyjemności.

W drugiej książce postanowiłaś włączyć autocenzora?

Nigdy w życiu! Druga książka też będzie opowiadała o randkach, opisuje między innymi, jak wygląda randkowanie z daną narodowością. Zależało mi, żeby oddać w niej klimat wyspy, podać szczegóły, których nie zna turysta. Książka będzie czymś w rodzaju przewodnika, skupiam się zarówno na życiu nocnym, jak i panujących tu obyczajach, stąd tytuł „Bali bez Tindera. Kraina wolności, seksu, techno i magii”. Czasem mam wrażenie, że żyję w filmie, bo Bali przyciąga kolorowe ptaki: artystów, sławy, bogaczy. 

Zobacz także:

Daj nam jakiś przedsmak.

W książce opisuję sytuację, kiedy włamaliśmy się z kochankiem do willi, którą zarządza jako agent nieruchomości. O wschodzie słońca obudziłam się naga na tarasie z  nieziemskim widokiem na ocean. To są chwile, które trudno zapomnieć i myślę, że nie każdemu będzie dane je przeżyć. Wczorajsza sytuacja była z kolei zabawna. Spotkałam się z Australijczykiem, który drzwi otworzył mi ubrany tylko w sarong. Zaproponował, żebym położyła się na łóżku masującym. Przywiózł je ze sobą na wakacje. Włączył głośno muzykę techno i wizualizacje, a ja mogłam  się zrelaksować. Tak to bywa, kiedy umawiasz się z wielbicielem Burning Man. Ale nie chodzi o sam seks, tu wszystko ma niesamowitą i poniekąd romantyczną otoczkę.
 

Mówisz o romantycznej otoczce, ale z żadnym z tych facetów nie chcesz się związać na dłużej. Dlaczego?

Byłam w kilku poważnych relacjach, ale one nie były fair, byłam oszukiwana, zdradzana kosztowało mnie to dużo bólu. Zrozumiałam, że dla mnie najważniejsza jest wolność, uczciwość, doświadczenia. A gdybym komuś coś obiecała, nie miałabym takiej stuprocentowej wolności. Czasami mam kochanków na dłużej, ale z zastrzeżeniem, że nie ma między nami żadnych zobowiązań. Mam tłumaczyć komuś, że sorry, teraz wylatuję do Meksyku i czy on jest z tym ok? 

Ale nie powiesz mi, że jeśli spotykasz się z kimś dłużej, sypiasz z nim, spędzasz miło czas, to nie pojawia się przywiązanie, głębsze uczucie?

Pojawia się. W książce opisuję sytuację, w której byłam nawet zazdrosna. Chcę pokazywać siebie od tej lepszej i gorszej strony, czyli prawdziwej. Jedna z Polek, której pomagałam z wyjazdem, przespała się z moim kochankiem i faktycznie dość mocno mnie to zabolało. Przede wszystkim dlatego, że zrelacjonowała na Instagramie całą ich relację. Wiem, że w pewnym sensie zachowuję się jak hipokrytka, bo sama święta nie jestem, ale tacy są właśnie ludzie. Bywa, że targają nami różne emocje. Trzeba szanować wzajemne uczucia, nawet w takim otwartym układzie. Ostatecznie udało nam się przegadać tę sytuację i jest między nami dobrze, ale do starego układu raczej nie wrócimy.  

Powiedz mi, załóżmy, że lecę na Bali i chce rozpocząć przygodę z randkowaniem. Za jaką narodowością mam się rozglądać i jak ich poderwać?

Zależy, jacy faceci ci się podobają. Niektóre dziewczyny lubią Latynosów, bo zapewniają dużo łóżkowych urozmaiceń. Wielu tu także Australijczyków, Francuzów, Nowozelandczyków - oni są wyluzowani. Niemcy są raczej chłodni, ale miałam fajnych kochanków z Austrii. Zresztą, Polacy, którzy tu się pojawiają, też są fajni. Często się mówi za granicą, że Polak-cebulak, a tu odwrotnie. Wtapiają się w tłum, żyją jak wszyscy tu. Podrywać raczej nikogo nie musisz. Ważne, żeby zachowywać się na luzie, żeby pokazywać pewność siebie, bo to przyciąga. Jeśli się komuś podobasz, to on do ciebie podejdzie. Pewnie powie ci wprost, że jesteś piękna i zaproponuje coś do picia. Mnie się bardzo ta bezpośredniość podoba, tu nie ma kluczenia, owijania w bawełnę, jak w Polsce. Jest dosłownie kawa na ławę. 

Czyli nie makijaż, nie seksowny strój przyciąga, ale energia?

Tak, musisz być pewna swojej seksualności, bo to działa na ludzi. jak magnes. 

Jak wygląda normalny dzień ekspata na Bali?

Rzeczywiście jest tak, że tu się dużo imprezuje. Ja wychodzę do klubów 3-4 razy w tygodniu. Ale nie wolno dać się w to wciągnąć. Ważne, żeby znaleźć czas na pracę, na pasję. Tu nikt nie pracuje, jak w Europie, z zegarkiem w ręku po osiem godzin dziennie. Większość osób wykonuje wolne zawody. Ja swoją pracę specjalisty ds. social media kończę w trzy godziny, czasem mam jakieś bartery, więc jeżdżę nagrać relacje z restauracji, czy klubów. Staram się zrealizować moje zawodowe pomysły.  Tutaj życie kręci się wokół przyjemności, jedzenia, poznawania nowych osób, jogi, czy surfingu. Wiesz, ja rzadko wiem, jaki jest dzień tygodnia, czy godzina, bo tu czas odmierza słońce. Gdy jest zachód słońca, wsiadam na skuter i jadę na plaże, spotykam przyjaciół, rozmawiamy, pijemy piwo, jest pięknie.

Czy twoje życie to jedna wielka impreza?

Mnie zależy raczej na poznawaniu nowych ludzi. Tu panuje atmosfera tymczasowości, jedni przyjeżdżają, inny wyjeżdżają, więc te rozmowy od razu są bardzo głębokie. Nie ma czasu na small talki. Nie wszyscy ci nowo poznani mężczyźni stają się moimi kochankami, z niektórymi po prostu się zaprzyjaźniam. 

A jak wygląda imprezowanie na Bali?

Na początku jest właśnie takie piwko o zachodzie słońca, tam spotykasz znajomych i nieznajomych i rozmawiacie, co się dziś dzieje i na co mamy ochotę. Klubów jest mnóstwo i każdy przygotowuje coś innego na każdy dzień tygodnia. To opisze dokładnie w drugiej książce, bo turysta może czuć się zagubiony. No i generalnie imprezę kończysz nad ranem, chyba że zostaniesz zaproszony na afterparty do willi, albo ewentualnie lądujesz u kogoś na seks.

Jak często zdarza ci się wylądować u kogoś po imprezie?

Różnie, w zależności od nastroju. Jestem tu teraz od czterech dni i spałam z dwoma facetami. Ale to było jednego dnia. Spodobał mi się pewien Australijczyk, wyszliśmy razem z imprezy, ale on się wrócił po drinka i w tym czasie zagadał do mnie Hiszpan, z którym kiedyś spałam i pojechaliśmy do niego. Ale kilka godzin później ten Australijczyk napisał, że jest na afterparty i żebym dołączyła. No i wsiadłem na skuter i pojechałam. Z twojej perspektywy to się może wydawać szokujące, ale tu, na tych imprezach techno, panuje absolutna wolność. Nikt nikogo nie ocenia, dziewczyna może w dowolny sposób realizować swoje pragnienia seksualne. Nikt jej nie powie, że się “puszcza”, żyjemy na równych zasadach. I to kocham w Bali. Jak jestem w Polsce, to czuję się oceniana na każdym kroku, jak wyglądam, jakich wyborów dokonuje. Tu czuje, jakby ktoś zdjął ze mnie taki sztywny gorset.

Jaką radę masz dla Polek?

Żeby poluzowały gorsety, żeby nie żyły w zgodzie z cudzymi oczekiwaniami, żeby eksperymentowały ze swoją seksualnością. Wiem, że w Polsce trwa rewolucja seksualna, że coraz więcej kobiet rezygnuje z monogamii, poszukuje, bawi się. Ale niestety są mężczyźni, którzy chcieliby te Polki trzymać na krótkiej smyczy. Sama doświadczyłam tego okropnego slutshamingu. Trzeba to olać i słuchać siebie. Albo przyjechać na Bali.