Stało się! Poznajemy kogoś i wydaje nam się, że to ten jedyny/ta jedyna. Na początkowym etapie znajomości pojawiają się zazwyczaj adrenalina, chęć poznania, ciekawość i uczucie ekscytacji. To nic innego jak zauroczenie – przemijający stan emocjonalny charakteryzujący się silnym pobudzeniem układu nagrody w mózgu, odpowiedzialnego za przyjemność, motywację i koncentrację uwagi tylko na obiekcie pożądania.

W tej fazie partnerzy żyją tu i teraz, więź opierają głównie na seksie, nie realizują większości swoich potrzeb, więcej czasu spędzają na myśleniu o „ja” niż o „my”. Dotykają powierzchownych tematów i starają się przed sobą nawzajem jak najlepiej wypaść. Szybko dochodzimy do wniosku, że jesteśmy zakochane/zakochani. Co to właściwie oznacza? I jak rozpoznać ten stan?

Przede wszystkim widzimy w drugiej osobie kogoś wyjątkowego, nie chcemy spotykać się z innymi, idealizujemy, tracimy stabilność emocjonalną, a nasz mózg zachowuje się podobnie jak u osób uzależnionych. Według badań myślimy o tej osobie przez ok. 65 proc. czasu wolnego, szukamy możliwości ciągłego bycia razem. Czujemy przez cały czas tzw. motyle w brzuchu. I choć biologia nie zna tego określenia, jest ono łatwe do wytłumaczenia.

Doświadczamy działania swoistego koktajlu uczuciowego: adrenalina i serotonina wydzielają się na myśl o kimś, w kim się zakochujemy, co prowadzi do powstania mikstury stresu i przyjemności. Przyspiesza nam ona bicie serca, podnosi ciśnienie, a mózg reaguje tak, jakby przygotowywał się do sytuacji walki lub ucieczki.

Zdefiniować miłość

Psychologia to za mało, by opisać tak złożone zjawisko, jakim jest miłość. Możemy przecież rozmawiać o niej także w wymiarze biologicznym, społecznym, kulturowym, duchowym, religijnym, prawnym. Każdy z nich będzie inaczej ją definiował i używał innych zmiennych do jej opisania. A poza nimi wszystkimi jest jeszcze subiektywizacja miłości, czyli każdy z nas przeżywa ją inaczej.

Jej trwałość zależy od czynników wewnętrznych i zewnętrznych. Neurologia mówi o dwóch–trzech latach trwania pasji, filmy romantyczne próbują przekonać nas o istnieniu miłości do grobowej deski, a niektóre kultury traktują związki poprzez pryzmat głównie transakcyjny. Gdybym miał pokusić się o definicję, powiedziałbym, że:

miłość to wielowymiarowy stan psychofizyczny i zjawisko oparte na uczuciach, wartościach, przekonaniach, nawykach i postawach, które kształtują całość naszej strategii budowania więzi z innymi. Może dotyczyć przyjaciół, zwierząt, świata, ludzi, pracy, siebie, namiętności, dzieci, rodziców. Miłość nie jest mierzona czasem tak, jak przemijające zauroczenie.

Partnerzy kochający starają się obopólnie realizować potrzeby, wspierają się, planują przyszłość, komunikują, co czują, bez chęci wypadnięcia jakoś, rozumieją i adresują różnice, zarządzają konfliktem, zamiast od niego uciekać, nie są na destabilizującym haju zauroczenia. Budują więź na wielu polach.

A jak nie miłość, to co?

Bywa tak, że lubimy spędzać z kimś czas, świetnie nam się rozmawia, mamy wspólne zainteresowania i podobne plany na przyszłość. Coś ewidentnie nas do siebie ciągnie, ale nie czujemy „tego czegoś”. Bliżej nam do przyjaźni niż do związku. Przywiązanie, miłość, przyjaźń to różne formy budowania bliskości z innymi.

Każda z nich składa się z określonych części, które decydują o powstaniu takiej, a nie innej formy. Bliskość emocjonalna i zaangażowanie czasowe bez namiętności to przyjaźń, przyzwyczajenie do spędzania razem czasu bez głębszych uczuć to przywiązanie, a gdy jest tylko namiętność – mówimy o związku kochanków bez zobowiązań.

Zobacz także:

W Polsce język zarządzający relacjami ma wydźwięk romantyczny i jest oparty na nieuświadomionych uczuciach – dlatego nas „ciągnie do kogoś”, czujemy „motyle w brzuchu”, szukamy „tego czegoś”. Ten brak precyzji w słowniku wynika z braku świadomości własnych uczuć i ich pochodzenia. Jeśli nie potrafimy nazwać swoich emocji, to znaczy, że także nie bardzo wiemy, co czujemy.

Sięgając do wzorców wyniesionych z dzieciństwa, szybko zrozumielibyśmy, dlaczego tak wybieramy – wtedy przyda się trening autorefleksji i inteligencji emocjonalnej po to, by móc emocje rozpoznawać i odpowiednio adresować.

Tekst ukazał się w magazynie Glamour 02/24.