W mojej torebce naliczyłam aż 7 kosmetyków, choć pewniak, którego używam zawsze jest tylko jeden. Pozostałe traktuję raczej jako formę zabezpieczenia. Po prostu chcę je mieć przy sobie, kiedy akurat poczuję, że ich potrzebuję. Pomimo że na pierwszym miejscu zawsze stoi u mnie pielęgnacja, a makijaż jest jedynie niekoniecznym dodatkiem, który robię tylko wtedy, kiedy naprawdę mam na to ochotę, to jednak w mojej torebce dominuje kolorówka. Dysproporcja jest dość duża. Mam w niej bowiem 2 formuły do pielęgnacji i 5 kosmetyków do makijażu. Wiele z nich przedstawiłam już bliżej, bo to moi ulubieńcy, którzy zasługują na własne recenzje. Dodatkowo w torebce obowiązkowo noszę spray do dezynfekcji rąk (teraz mam Manusan). Nawet jeżeli nie używam formuł, które wprost wymagają nałożenia bezpośrednio rękami, to jednak wolę się przygotować właśnie w ten sposób. Oto co kryje moja brązowa torebka Bimba y Lola.

Fot. archiwum prywatne

Puder z torebki redaktorki urody

Puder to kosmetyk, którego przez długo nie było w mojej kosmetyczce, torebce i w ogóle w moim życiu. Byłam po prostu zbyt zajęta rozświetlaniem mojej twarzy, żeby zwrócić uwagę na błyszczenie w strefie T. Ostatecznie jednak mat w tych miejscach przypadł mi do gustu. Skórę bez błyszczenia w tym miejscu pozwalają mi uzyskać dwa pudry – w kamieniu i sypki do wyboru. W mojej torebce tym razem znalazłam akurat ten drugi. Mowa o Lancôme Long Time No Shine Setting Powder, który przy każdym użyciu eliminuje świecenie i utrwala makijaż. Mam bardzo jasną cerę i choć na początku wydał mi się nawet w moim przypadku jeszcze zbyt jasny, to ostatecznie zniknął na mojej twarzy i od tamtej pory zaczął mi regularnie towarzyszyć. Często mam go nie tylko na twarzy, ale na wszelki wypadek jeszcze w torebce.

 

 

Rozświetlacz z torebki redaktorki urody

Pochwaliłam się, że znalazłam najpiękniejszy rozświetlacz pod słońcem, o który regularnie pytają mnie koleżanki. Bardzo lubię efekt glow, więc nie ukrywam, że często używam Charlotte Tilbury Hollywood Beauty Light Wand w odcieniu Spotlight. W dodatku nie poprzestałam na tym jednym kolorze. Mam jeszcze Charlotte Tilbury Hollywood Beauty Light Wand w odcieniu Pinkgasm. Nazywa się je pocałunkiem słońca, rozświetlającą różdżką czy hollywoodzkim blaskiem w tubce i te nazwy wcale nie są przesadzone. Nałożone na kości policzkowe wyglądają po prostu wspaniale, ale efekt sprzed lustra łazienkowego to nic w porównaniu z tym, jak mieni się na zewnątrz w promieniach słonecznych. Pomimo że utrzymuje się długo, to wolę mieć go w torebce na wypadek, gdybym akurat zapragnęła dodatkowego rozświetlenia.

 

Zobacz także:

 

Perfumy z torebki redaktorki urody

Perfumy, których używam, są zazwyczaj bardzo trwałe, ale zawsze czuję się lepiej, kiedy mam któryś flakon ze sobą i w razie potrzeby mogę je ponownie użyć. Nie jestem w stanie wskazać tylko jednego zapachu, który jest stale obecny w mojej torebce. Potrafię bowiem przez tydzień codziennie używać inne perfumy. Wybór może paść np. na zapach Bohoboco Olibanum Gardenia, Prada Paradox, Lush 29 High Street, Giorgio Armani Si Passione, Gucci Flora Gorgeus Magnolia lub jeszcze inne. Tym razem wyciągnęłam rękę po Jo Malone London Tuberose Angelica. Dzięgiel, drzewo bursztynowe i wspaniała tuberoza to trio, które nie przestaje mnie zachwycać. Pomimo że mam dużą butelkę, to i tak zabieram ją z przyjemnością.

 

 

Kredka do brwi z torebki redaktorki urody

Wśród kosmetyków do makijażu, po które sięgam najczęściej, są też kredki do brwi. Do tej pory bliżej przedstawiłam dwie. Pierwszy był ołówek Lancome Brow Define Pencil. Okazał się on doskonałą pozycją dla amatorek, a w tym temacie przyznaję się, że nią jestem. Ostatnio używam go naprzemiennie z kredką wypełniającą brwi Benefit Cosmetics Goof Proof Brow Pencil. Pomimo że w obu przypadkach mam do czynienia z trwałymi formułami, to w torebce mam je bardziej z powodu tego, co znajduje się po drugiej stronie grafitu. Chodzi bowiem o szczoteczkę, którą można przeczesać i poprawić włoski. Nie używam nic utrwalającego, ale jak w końcu się zdecyduję, to być może nie będę musiała jej ze sobą zabierać lub będę to robiła bez sensu, jak teraz z tuszem do rzęs.

 

 

Tusz do rzęs z torebki redaktorki urody

Tusz do rzęs to najbardziej zagadkowy kosmetyk w mojej torebce. Noszę bowiem ze sobą niebieską maskarę Yves Saint Laurent Lash Clash Extreme Volume, która jest tak trwała, że jeszcze nie zdarzyło mi się poprawiać makijażu. Po co mi zatem ona? Nie wiem. Chyba po prostu zgarniam ją z innymi kosmetykami i lubię mieć przy sobie. A może po prostu jest tam, żebym uwierzyła, że polubiłam maskarę, bo w końcu za każdym razem, kiedy sięgam po telefon lub z innego powodu zaglądam do torebki, to widzę, że ona tam jest. Nie spodziewałam się, że właśnie niebieski tusz do rzęs stanie się moim odkryciem, ale cieszę się, że czasami jakiś kosmetyk potrafi mnie w ten sposób zaskoczyć. Ciekawe, co jeszcze okaże się podobną niespodzianką.

 

 

Krem do rąk z torebki redaktorki urody

Pisałam już, że mam bardzo suchą skórę i przedstawiłam nawilżające formuły, które pozwalają mi gasić jej pragnienie. Wśród nich znalazł się także krem do rąk. Niestety moje dłonie potrafią być spierzchnięte i podrażnione. W torebce staram się mieć zawsze krem do rąk, który w razie potrzeby będzie ratunkiem w takiej niekomfortowej sytuacji. Moim ulubieńcem jest Holika Holika Good Cera Ceramide Hand Cream. Zawiera ceramidy, kwas hialuronowy, olej ze słodkich migdałów i alantoinę. Po jego użyciu skóra jest odmieniona. Mam też inne kosmetyki z serii Holika Holika Good Cera i także sprawdzają się doskonale (zwłaszcza zimą!).

 

 

Balsam do ust z torebki redaktorki urody

Niedawno pisałam, że po latach testów w końcu trafiłam na balsam do ust, który je uratował. Moje wargi w końcu stały się gładkie i już nie pękają. Najlepszy balsam do ust, jakiego używałam, stał się zatem moim nieodłącznym towarzyszem. Mam go na ustach nawet w momencie, kiedy to piszę. Z uwagi na smak (śliwka w czekoladzie) traktuję go też jako beauty snack. Moim numerem jeden stała się oczywiście Śliwka Ministerstwo Dobrego Mydła. W jej składzie zawarto między innymi olej z pestek śliwy, masło kakaowe, shea i illipe, wosk pszczeli, a także witaminy A i E. Na stronie marki ten kosmetyk został nazwany ratunkowym balsamem śliwkowym. W pełni się z tym zgadzam i dlatego chcę zawsze mieć go pod ręką.

Fot. materiały prasowe